Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

sobota, 31 sierpnia 2019

249. Czekałam na Ciebie, Magdalena Krauze

Sympatyczny debiut w sferze literatury obyczajowej wiele obiecujący czytelnikom. To dopiero początek kariery pisarskiej Magdaleny Krauze, jednak o tej Pani może być naprawdę głośno. Jedno jest pewne: współczesnym autorką literatury obyczajowej rośnie konkurencja! 

Magdalena Krauze to polska autorka, pasjonatka literatury obyczajowej. Mieszka na Opolszczyźnie ze swoim mężem oraz córką. Zadebiutowała w 2019 roku w czerwcu ze swoją powieścią “Czekałam na ciebie”. Przygodę z pisaniem rozpoczęła jeszcze w szkole podstawowej, jednak dopiero teraz postanowiła zaryzykować i oddać w ręce czytelników swoją debiutancką powieść. Zodiakalny lew, pełen energii, optymizmu i dowcipu, który we wszystko, co robi, angażuje się bez reszty. *

Paulina prowadzi spokojne, powolne życie bez większych szaleństw. W domu otoczona jest wspaniałymi, kochającymi rodzicami. Dziewczyna ma ogromne szczęście, ponieważ od wielu lat przyjaźni się z Malwiną. Łączą je bardzo bliskie relacje. Traktują się wręcz jak siostry. Pewnego dnia Paulina przychodzi do redakcji, w której pracuje jako zastępca dyrektora. Na miejscu dowiaduje się, że będzie miała nowego szefa. Kim jest mężczyzna? Czy wpłynie na uczucia Pauliny? Okazuje się, że w drzwiach biura pojawia się wyjątkowy przystojny gość! Paulina zauważa w nim swoją młodzieńczą miłość... **

Debiutancka powieść Magdaleny Krauze jest jedną z tych, które można spokojnie przeczytać za jednym posiedzeniem. Jest ona napisana lekkim piórem i mocno okraszona humorem - nieco kąśliwym i bardzo kobiecym. Autorka przedstawia czytelnikom - a raczej czytelniczkom, gdyż jest to książka skierowana głównie do Pań - silną bohaterkę, która mocno stąpa po ziemi, spełnia się zawodowo i śmiało idzie do przodu. Paulina Jabłońska to zastępczyni redaktora naczelnego magazynu Afrodyta. Choć ma już dwadzieścia osiem lat uważa, że nie potrzebuje miłości. Wszystko się zmienia, gdy na drodze kobiety staje licealna miłość. Jabłońska nie jest jedyną osobą z powieści, o której warto wspomnieć. Kolejną ciekawą bohaterką jest Malwina, najlepsza przyjaciółka Pauliny. Obie panie tworzą świetny debiut, któremu nawet cztery butelki wina nie są straszne. Rozmowy toczące się pomiędzy paniami potrafią naprawdę rozbawić, a błyskotliwe uwagi dotyczące mężczyzn i związków trafiają prosto w punkt. 


Bardzo spodobał mi się sposób, w jakim autorka tworzy uczucie pomiędzy bohaterami. Stopniowo, krok po kroku, z niewinnego flirtu rodzi się coś znacznie większego. Para właściwie obcych sobie ludzi odkrywa swoje prawdziwe oblicza pełne słabostek i wad, ale i piękna, niedostępnego dla innych osób. Magdalenie Krauze udaje się stworzyć uczucie, które czytelnik jest w stanie poczuć w trakcie lektury. Czekałam na Ciebie to ciepła i sympatyczna historia z humorem. Idealny pomysł na książkowy prezent walentynkowy, a nawet świąteczny - dla przyjaciółki bądź drugiej połówki. Choć nie jest to lektura, która na długo zapada w pamięci, a raczej lekkie czytadło, to można przy niej spędzić bardzo miło czas. Obowiązkowo z kieliszkiem czerwonego wina!

,,Zamarliśmy na chwilę, z kieliszkami w dłoniach, patrząc na siebie przez najdłuższą minutę świata.''

Choć całość oceniam na plus, to muszę wspomnieć o pewnym elemencie, który mnie bardzo irytuje w romansach i pojawił się również i w tym, a mianowicie w pewnym momencie fabuła powieści za bardzo skupiła się na relacji Pauliny i Igora - tak jakby cały świat i wszyscy ludzie dookoła przestali istnieć. Igor, niczym Liam z Chłopak, który zakradał się do mnie przez okno (lub też Chłopak, który wyskoczył mi z lodówki) Kirsty Moseley, był wszędzie. W pracy, pod blokiem, pod drzwiami, w telefonie. Zaczęłam odczuwać swego rodzaju przesyt tą relacją. Brakowało mi zabawnych, babskich pogadanek, a dosyć miałam romantycznego szczebiotania. Na szczęście autorka w odpowiednim momencie przystopowała, co uratowało całą książkę. Mocne zakończenie powieści ewidentnie wskazuje na to, że czytelnik może oczekiwać wybuchowej kontynuacji. Ta historia jeszcze nie dobiegła końca i coś czuję, że Magdalena Krauze bardzo nas zaskoczy dalszymi losami bohaterów. 


Autorka postawiła na narrację pierwszoosobową, dzięki której doskonale poznajemy Paulinę Jabłońską - nie tylko jako ambitną dziennikarką, ale przede wszystkim romantyczkę i realistkę. Co prawda, jest to dosyć nietypowe połączenie, ale w przypadku tej historii idealnie się sprawiło. Początkowo nie do końca rozumiałam jej reakcję na Igora, lecz gdy odkryłam ich szkolną historię, zachowanie bohaterki stało się logiczne. Myślę, że sama przyjęłabym bardzo podobną postawę, co Paulina. 

Jak wiecie, jestem fanką fantastyki, ale i czasami zdarzy mi się sięgnąć po coś z literatury obyczajowej. Tę historię przeczytałam naprawdę w bardzo szybkim tempie, dzięki wciągającej fabule, lekkiemu językowi i sympatycznym bohaterom. To idealna pozycja na wieczór po ciężkim dniu. Można odpocząć i trochę się pouśmiechać! 

* materiały wydawcy
** materiały wydawcy


Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Jaguar!

wtorek, 27 sierpnia 2019

248. Był sobie pies 2, W. Bruce Cameron

Historia niesamowitego psa o ogromnym sercu i wielu wcieleniach jeszcze nie dobiegła końca. Zaraz po przeczytaniu książki Był sobie pies sięgnęłam po kontynuację, która aktualnie stanowi nowość wydawniczą, a także kinową. Historia Baileya została zekranizowana, a film zdobył zasłużone świetne opinie. Ja tego uroczego psiaka poznałam dopiero teraz - w wersji książkowej - i z marszu całkowicie się zakochałam. Jednak czy druga część okazała się równie dobra co pierwowzór?

William Bruce Cameron to amerykański autor urodzony w Petoskey, Michigan. Jest najbardziej znany dzięki powieści Był sobie pies, która została zekranizowana. Jest również autorem książki pod tytułem Pies, który wrócił do domu (również zekranizowana), Był sobie szczeniak: Ellie, Psiego najlepszego, Był sobie pies 2, czyli sequel historii Baileya - a także poradników Jak wytrzymać z nastolatką oraz Jak zreformować mężczyznę. Jak można się domyślić, William Bruce Cameron uwielbia psy.

Mała Clarity June opuszcza ukochaną babcię i jej psa i wyjeżdża z matką do wielkiego miasta. Psiak przeżył już wiele żyć i sporo się nauczył o ludziach. Miał różne imiona: Bailey, Toby, Ellie, Koleżka… Bailey powraca w nowym wcieleniu na czterech łapach i spotyka dorastającą Clarity. Wie, że jego misja jeszcze nie została wypełniona – musi pilnować i strzec dziewczynki. Musi być dzielnym psem! Tym razem zrobi wszystko, aby pomóc ukochanej pani odnaleźć prawdziwą miłość i zrealizować jej marzenia. Czasami będzie musiał odejść, by zaraz znów powrócić jako inny psi przyjaciel. Bo jedno wie na pewno: życie jest na tyle pomerdane, że zawsze warto trzymać się razem. *

Wydawałoby się, że wraz ze śmiercią ukochanego pana niesamowita egzystencja Bailey dobiegnie końca. Jednak nasz ukochany czworonóg otrzymuje kolejne, równie ważne zadanie: ma opiekować się Clarity June, wnuczką Ethana. Bailey postanawia zrobić wszystko co w jego mocy, aby wypełnić tę misję jak najlepiej. Nawet poświęcając samego siebie - jak na dobrego pieska przystało. 


To, co W. Bruce Cameron zrobił ze mną podczas lektury pierwszej części przygód Baileya wiem tak naprawdę tylko ja i mój pies, który z dezorientacją obserwował moje niekontrolowane wybuchy emocji - nie będę ukrywać, że głównie płaczu. Ostatni raz ubeczałam się tak mocno rok temu w trakcie lektury Tam, dokąd zmierzamy B.N. Toler. Historia Baileya trafiła prosto w moje serce. Czytam naprawdę sporo książek, jednak rzadko kiedy trafiam na takie, która rozbudzają we mnie tyle emocji - Był sobie pies oraz Był sobie pies 2 to właśnie tego typu książki, o których zapewne będę wielokrotnie wspominać i polecać na lew i prawo. Bo ta historia właśnie na to zasługuje. Na zachwyt wśród czytelników, łzy i refleksje. Choć Był sobie pies 2 jest ściśle powiązane z poprzednią częścią, to różni się od niej w zauważalny sposób. W drugiej części czytelnik znajdzie więcej przewrotnej akcji, niespodziewanych zwrotów fabularnych i zabawnych momentów. Oczywiście nie obejdzie się bez łez, ale spokojnie - będzie ich znacznie mniej. Sięgnęłam po tę książkę od razu po przeczytaniu pierwszej części, tak więc nieco więcej humoru było cudowną odmianą, która dobrze mi zrobiła. Dodatkowo utwierdziłam się w przekonaniu, że wyobraźnia Camerona nie zna granic, jeżeli chodzi o psie historie. Druga część nie jest odgrzewanym kotletem, lecz powiewem czegoś świeżego, a jednocześnie sentymentalnym powrotem do pierwszego tomu. 

Bailey przybiera postać Molly, ukochanej suczki CJ, która towarzyszy dziewczynie w dorastaniu. Niestety życie Clarity June nie jest łatwe, gdyż co chwile pakuje się w kłopoty, a na domiar złego ma nieodpowiedzialną matkę, która myśli tylko o sobie. Kolejnym wcieleniem psa jest Max, mieszanka chihuahua i yorka - jednak wyjątkowo mały rozmiar nie przeszkadza mu w pełnieniu roli opiekuna swej ukochanej pani. Bailey w każdym wcieleniu daje z siebie wszystko, by pomóc Clarity June osiągnąć szczęście i znaleźć właściwą drogę. Psiak robi wszystko co w jego mocy, by CJ była bezpieczna. Zdobywa się na heroiczne czyny, co nie zawsze kończy się dla niego dobrze. Przy okazji nabywa kolejnych niesamowitych umiejętności, które odegrają znaczącą rolę w dalszej historii - między innymi, uczy się rozpoznawać osoby chore na raka po ich zapachu. 


Podczas lektury bardzo zżyłam się również z główną bohaterką, czyli Clarity June. Dziewczyna pomimo przeciwności losu nie załamywała się. Nawet z bagażem złych doświadczeń i bolesnych wspomnień zachowała w sobie dobroć, współczucie i miłość. Jako nastolatka potrzebowała wsparcia i troski, którą niestety nie miała od kogo otrzymać, co drastycznie wpłynęło na jej dalsze losy. Nie da się ukryć, że jej życie nie było spełnieniem marzeń. Chwile szczęścia przepłaciła cierpieniem i łzami. 

Nie dziwię się, że obie części zostały zekranizowane, gdyż są to historie, które idealnie nadają się na wielki ekran. Chwytają za serce i zapadają w pamięci. Wywołują zarówno w czytelniku, jak i widzu masę emocji - zamieniają odbiorcę w wulkan emocji, pozwalają spojrzeć na świat z nieco innej perspektywy. Historia psa Baileya to jedna z moich ulubionych, tych najukochańszych, na jakie do tej pory trafiłam. Piękna, prosta i dająca do myślenia! 

* materiał wydawcy

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece! 




sobota, 24 sierpnia 2019

247. Był sobie pies, W. Bruce Cameron

Zekranizowana powieść poczytnego autora, która zdobyła serca widzów i czytelników na całym świecie! Był sobie pies utrzymywał się na liście bestsellerów The New York Times przez 52 tygodnie. Choć swój egzemplarz tej historii zakupiłam już z dobry rok temu, to dopiero teraz postanowiłam po niego sięgnąć - głównie ze względu na premierę drugiej części przygód wiernego psa Baileya. Książka już na samym początku kompletnie mnie zachwyciła, także przygotujcie się na to, że będzie to jedna z tych recenzji, w której będę się zachwycać, wzruszać i chwalić... bez umiaru. 

William Bruce Cameron to amerykański autor urodzony w Petoskey, Michigan. Jest najbardziej znany dzięki powieści Był sobie pies, która została zekranizowana. Jest również autorem książki pod tytułem Pies, który wrócił do domu (również zekranizowana), Był sobie szczeniak: Ellie, Psiego najlepszego, Był sobie pies 2, czyli sequel historii Baileya - a także poradników Jak wytrzymać z nastolatką oraz Jak zreformować mężczyznę. Jak można się domyślić, William Bruce Cameron uwielbia psy.

Bailey jest zszokowany – po krótkim i smętnym życiu, jakiego doświadczył w postaci bezpańskiego kundla odradza się w ciele niesfornego szczeniaka. Kiedy trafia pod opiekę ośmiolatka Ethana, który kocha go całym sercem, odkrywa nowe oblicze – dobrego, poczciwego psiaka. Jednak życie u uwielbianej rodziny to nie koniec przygód Baileya. Ponownie odradza się w postaci kolejnego psa! *

Wielokrotnie wspominałam, że uwielbiam zwierzęta, jednak zdecydowanie jestem typem kociary. Nie żebym nie lubiła psów - też je uwielbiam, ale od zawsze to właśnie kot był tym moim ulubionym zwierzęciem. Jednakże teraz, po lekturze hitowej powieści Camerona przyznam, że mam spory problem... ponieważ sprawił on, że nie jestem w stanie patrzeć na moje psiaki w ten sam sposób. Był sobie pies to jedna z najbardziej uroczych i chwytających za serce historii, jakie przeczytałam w całym swoim życiu. Tej książki po prostu nie da się czytać obojętnie. Cieszyłam się wraz z bohaterami, martwiłam, złościłam a nawet płakałam. Niesamowicie zżyłam się z Baileyem, Ethanem, a nawet i Jacobem oraz Mayą. Bailey to prawdziwy psi bohater - uroczy, całkowicie oddany i na wskroś dobry. Sensem jego życia jest wspierać, uszczęśliwiać i nieść pomoc. To taki czworonożny anioł stróż, którego sama obecność poprawia atmosferę. 


Swój egzemplarz tej historii sprawiłam sobie ponad rok temu i nawet nie wiecie, jak bardzo żałuję, że pozwoliłam tej książce bezużytecznie leżeć na półce - zwłaszcza, że W. Bruce Cameron już raz kompletnie mnie oczarował swą powieścią. Psiego najlepszego okazało się być wspaniałą historią z czworonogami w roli głównej i świętami Bożego Narodzenia w tle. Jednak Był sobie pies to dopiero... coś! To książka, którą czytelnik dosłownie żyje podczas lektury. Historie związane ze zwierzętami zawsze bardzo mocno do mnie trafiają, więc nic dziwnego, że ilekroć otwierałam tę książkę, byłam kompletnie rozchwiana emocjonalnie. Z perspektywy zwierzęcia świat wydaje się znacznie prostszy, a ludzie lepsi. Bailey na swej drodze spotkał wiele osób mających swe osobiste problemy i często bagaż bolesnych doświadczeń. I choć nie każdemu mógł pomóc, to z pewnością wpuścił nieco światła do ich życia. Był sobie pies to nie tylko historia Baileya, ale także ludzi, którzy stanęli na jego drodze. To książka pełna emocji, wzruszających momentów i przeżyć, które z czytelnikiem pozostaną na dłużej. 

,,Ludzie byli zdolni robić tyle niesamowitych rzeczy, a mimo to tak często siedzieli bezczynnie, wypowiadając tylko słowa.'' 

W tym momencie zekranizowana powieść Camerona pretenduje do najlepszej książki, jaką przeczytałam w tym roku. Jestem nią zwyczajnie zachwycona. Przed rozpaczą po zakończeniu lektury uratował mnie tylko fakt, że na półce mam drugą częścią, za którą już zdążyłam się zabrać. Ostatnie rozdział były niesamowicie emocjonujące i nawet najlepszy makijaż nie mógł zdzierżyć ich treści. Czytałam w takim skupieniu, że nawet nie wiedziałam, kiedy dotarłam do końca tej historii. A uwierzcie mi, że zakończenie to dopiero łamacz serc. Trudno się po nim pozbierać i pożegnać z Baileyem - na szczęście nie na długo. 

W. Bruce Cameron posługuje się lekkim, prostym i zgrabnym piórem, które trafi w każde gusta. Autor stworzył piękną i wzruszającą historię z mocnym przekazem, oraz sprytnie połączył elementy fabuły w oryginalną i pomysłową całość. 


Był sobie pies to książka, w której kompletnie się zakochałam. Naprawdę dawno nie miałam styczności z tak emocjonującą lekturą, która wyciśnie ze mnie hektolitry łez i totalnie rozchwieje moje serce. To historia o ponadczasowej miłości, przyjaźni, oddaniu, a także o tym, jak niesamowitymi towarzyszami człowieka są psy. Po poznaniu losów Baileya już nigdy nie spojrzycie na swojego psiaka w ten sam sposób!  W. Bruce Cameron potrafi tworzyć naprawdę cudowne historie ze zwierzętami w roli głównej. Gorąco zachęcam do lektury!

* materiały wydawcy



czwartek, 22 sierpnia 2019

246. Post Scriptum, Milena Wójtowicz

W ostatnim czasie coraz chętniej sięgam po pozycje literackie mniej znanych polskich autorek, które tworzą w nurcie fantastyki - a zwłaszcza tej, która ma styczność z mitologią słowiańską. Tym sposobem poznałam choćby Karinę Bonowicz, autorkę serii Gdzie diabeł mówi dobranoc. Kolejna w kolejce była właśnie Milena Wójtowicz, autorka cyklu Post Scriptum. Książka, z którą przychodzę do Was dzisiaj jest pierwszą częścią historii nienormatywnych - czyli istot daleko wykraczających poza granice normalności. 

Milena Wójtowicz to polska autorka urodzona: w 1983 r. w Lublinie, obecnie zamieszkała w Brzegu w województwie opolskim. Stały współpracownik magazynu Fahrenheit, gadatliwa optymistka, zdeklarowana miłośniczka psów, roczników statystycznych, książek, komiksów internetowych i lampek choinkowych. Autorka książek fantasy. 

Piotr Strzelecki, psycholog, coach i doradca post mortem wraz z Sabiną Piechotą, specjalistką ds. BHP prowadzi firmę PS Consulting, której docelowymi klientami są osoby nienormatywne: wampiry, wiły, wilkołaki, obłoczniki. Piotr i Sabina też są nie do końca ludźmi… i radzą sobie z tym każde na swój sposób. Ona nadmiernym spożyciem wyrobów cukierniczych, on medytacją i wdychaniem lawendy. Przypadkiem oboje zostają wplątani w intrygę kryminalną: ktoś nastaje na życie (lub też egzystencję duchową) brzeskich nienormatywnych. Mimo oporów ze strony Sabiny, z inicjatywy Piotra podejmują śledztwo – a raczej próbują je podjąć. Świadomi własnego braku kompetencji w pracy detektywistycznej, szukają pomocy u opolskiego policjanta, który raz w miesiącu zwykł wyć do księżyca. Tymczasem tajemniczy morderca sięga po osikowy kołek… i sprawy przybierają bardzo niekorzystny obrót dla pary detektywów-amatorów. *

Post Scriptum, czyli pierwsza część cyklu noszącego ten sam tytuł to pozycja obowiązkowa dla wielbicieli duetu fantastyki i mitologii, a także fanów twórczości i ciętego języka Marty Kisiel. Jest to lekka i zabawna historia przygód strzygi uzależnionej od słodyczy i inkuba odrzucającego własne jestestwo. Wójtowicz w swym warsztacie pisarskim połączyła prostolinijność z oryginalnością. Udało jej się również wykreować dwójkę nieszablonowych bohaterów, którzy czytelnikom zapadną w pamięci na długo. Sabina i Piotr tworzą nietypowy duet. Pomimo jakże ogromnych różnic (pod względem charakteru, temperamentu a zwłaszcza rodzaju) idealnie się uzupełniają. Piotr jest rozważny i nieco wycofany społecznie, z kolei Sabina nadrabia swą odwagą połączoną z porywczością. Akcja powieści ma miejsce w Brzegu, nadodrzańskim miasteczku, gdzie Sabina Piechota i Piotr Strzelecki wspólnie prowadzą PS Consulting. Firma ta zwraca się w kierunku osób nienormatywnych, czyli istot paranormalnych. Ich losy bawią i zaskakują. Do Sabiny i Piotra dołączają kolejni intrygujący bohaterowie - Ewa, najlepsza przyjaciółka Binki; Agnieszka, koks nie kobieta i jednocześnie młodsza siostra Ewy, oraz policjant Kacper Wilczek, którego nazwisko wcale nie jest przypadkowe.


Milena Wójtowicz zwraca się w kierunku mitologii słowiańskiej, przedstawiając czytelnikowi nasze rodzime, lecz dawno zapomniane strachy, które pod żadnym względem nie są gorsze od tych wypromowanych przez wielkie i małe kino - wampirów, wilkołaków, czy innych światowej sławy istot paranormalnych, a wręcz przeciwnie. Dodatkowo w Post Scriptum fantastyka zderza się z komedią kryminalną, w efekcie czego czytelnik otrzymuje oryginalną i nieprzewidywalną historię. Autorce należą się brawa za świetne dialogi toczące się pomiędzy Piotrem a Sabiną, czyli kluczową nienormatywną parą. W książce nie trudno doszukać się elementów humorystycznych, które stanowczo umilają lekturę i pozwalają zapomnieć o troskach codzienności. Już sama kreacja ducha Rybalczewskiego nawiedzającego swą żyjącą żonę, potrafi nieźle rozbawić, a to właśnie od niego wszystko się zaczyna. Im dalej, tym więcej humoru, absurdu i przepychanek słownych. 

Choć w ostatnim czasie zetknęłam się z kilkoma książka, w których pojawia się mitologia słowiańska, to w każdej z nich odkryłam coś nowego. Mitologia słowiańska w dalszym ciągu stanowi dla mnie powiew świeżości w literaturze popularnej i jestem pewna, że autorzy sięgający po nią jeszcze niejednokrotnie nas zaskoczą. To temat posiadający ogromny potencjał.


Post Scriptum to książka, która potrafi zaintrygować i rozbawić nie na żarty. Można tu doszukać się silnych elementów fantasy, kryminału i komedii, co czyni tę pozycję wyjątkową. Co prawda, Milena Wójtowicz nie znalazła się jeszcze na liście moich ulubionych polskich pisarek, ale ma na to ogromną szansę, ponieważ dostrzegam w niej potencjał. Jej pióro jest lekkie i nie trudno doszukać się w nim błyskotliwych uwag na temat ludzi i otoczenia. Jestem bardzo ciekawa dalszych losów nienormatywnych oraz tego, w jakim kierunku podąży autorka, także zabieram się za Vice Versa. Mam nadzieję, że drugi tom spodoba mi się równie mocno co pierwszy - a nawet bardziej. 

Pierwszy tom cyklu to książka stosunkowo niewielka (lekko ponad trzysta stron), ale wypełniona akcją i zabawnymi sytuacjami, które zmuszają bohaterów do często nieprzemyślanych decyzji. Działania te prowadzą do jeszcze większych kłopotów, czyli do... jeszcze większego uśmiechu na twarzy czytelnika. Zobaczmy zatem co Milena Wójtowicz przygotowała na czytelnika w kolejnej części!

* materiały wydawcy


Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Jaguar!

wtorek, 20 sierpnia 2019

245. Zbrodnia po irlandzku, Aleksandra Rumin

Najnowsza powieść Aleksandry Rumin to wyjątkowo udane połączenie błyskotliwej komedii z krwawym kryminałem - w tle branża turystyczna i klimatyczna Irlandia. Autorka Zbrodni i karasia od samego początku wystawia na próbę przeponę czytelnika, nie szczędząc mu powodów do śmiechu. Elementy humorystyczne są niemalże wszędzie, a absurd goni absurd.

Aleksandra Rumin to warszawianka, absolwentka Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz autorka komedii kryminalnej Zbrodnia i karaś. Zbrodnia po irlandzku to jej druga książka, również wydana na łamach wydawnictwa Initium. 

Egzotyczne wycieczki to niebezpieczne hobby. Co roku kilkuset spragnionych wrażeń Polaków ginie podczas wakacyjnych wojaży. Dlatego nikogo nie dziwi, że nieszczęścia dotykają również uczestników wyprawy do Irlandii z biurem podróży „Hej Wakacje”. Nikogo poza pilotem wycieczki, którego męczy przeczucie, że coś tu nie gra. Tomasz Waciak nie ma jednak czasu na dochodzenia, bo musi się użerać z irlandzką pogodą, roszczeniową starszą panią, ciągłymi zmianami programu, zatruciami pokarmowymi i nieprzepartą ochotą, żeby strzelić sobie drinka. Albo trzy. *

Szmaragdowa Przygoda - ekskluzywna wycieczka objazdowa po Irlandii - mająca okazać się spełnieniem marzeń turystów, szybko zamienia się w koszmar na jawie. Plan wycieczki a rzeczywistość to dwie różne rzeczy; wydaje się, że cała Irlandia zmówiła się przeciwko turystom. Każdy kolejny dzień wycieczki to walka z pechem, a nasi bohaterowie ewidentnie przegrywają.  Jednak urlopowicze to nie ludzie z pierwszej łapanki i nie mają zamiaru się tak łatwo poddać. Nie straszna im okrutna pogoda, rozlatujący się środek transportu, a nawet zgony współuczestników Szmaragdowej Przygody. Skoro jest to darmowa wycieczka, to trzeba korzystać, choćby nie wiem co! Jakby to powiedziała Baronowa Raszpla, dają do brać! W zęby koniowi nie patrzeć! W końcu bycie Polakiem do czegoś zobowiązuje - a już tym bardziej bycie polskim turystą. 


Aleksandra Rumin zyskała całkiem sporą popularność wśród polskich czytelników dzięki swojej debiutanckiej komedii kryminalnej Zbrodnia i karaś. Od tego czasu nazwisko autorki zachowałam w pamięci, licząc na to, że prędzej czy później sięgnę po jakąś jej książkę. Padło na drugą, aktualnie najnowszą - Zbrodnię po irlandzku. Powieść ta wciągnęła mnie od samego początku. Wartka akcja, pozornie lekka i prostolinijna kreacja bohaterów podparta stereotypami bawi i sprytnie odciąga uwagę odbiorcy, nie pozwalając mu dostrzec inteligentnie uplecionej intrygi. Spośród całej gamy barwnych postaci dwie z nich szczególnie przyciągają uwagę czytelnika - Tomasz Waciak, pechowy pilot turystyczny mający problem z alkoholem, oraz Maria Downar-Wiśniowiecka mając problem ze wszystkim. Kobieta jest znana również pod jakże sympatycznym i pieszczotliwym pseudonimem Baronowa Raszpla. 

,,Kto nigdy nie spojrzał w oczy rozszalałego turysty, który chce zrobić zdjęcie, nie ma pojęcia, czym jest prawdziwy strach."

Aleksandrze Rumin udało się zachować równowagę pomiędzy komedią a kryminałem. W obu gatunkach odniosła sukces - stworzyła historię oraz bohaterów, którzy bawią i wywołują na twarzy czytelnika prawdziwy uśmiech. Warstwa kryminalna z kolei wciąga i poraża swą błyskotliwością. Zakończenie tej książki zaskakuje. Uwierzcie mi, że takiego obrotu spraw zupełnie się nie spodziewałam, dzięki czemu autorka ogromnie zyskała w moich oczach. Na pewno  będę musiała sięgnąć po jej wcześniejszą książkę, ponieważ przy tej bawiłam się naprawdę bardzo dobrze. Była to lekka i odprężająca lektura, podczas której czas mijał w ekspresowym tempie. Jako że od dawna interesuje się państwami anglojęzycznymi, to literacka wycieczka po Irlandii bardzo mi się podobała. Zwłaszcza że udało mi się co nieco dowiedzieć na temat tego państwa - choćby jak powinna wyglądać prawdziwa Irish coffee. Autorka z żartem podchodzi do stereotypów dotyczących polskich turystów. Niestety w błyskotliwych uwagach Rumin na temat polaków cebulaków nie trudno doszukać się prawdy. Jednak warto zauważyć, że książka właśnie przez te prawdziwe elementy jest podwójnie zabawna. 


Zbrodnia po irlandzku potwierdza lekkie pióro i talent autorki do tworzenia komedii kryminalnych. Fabuła przypomina ciętą satyrę na Polaków - zwłaszcza tych, którzy postanawiają opuścić granice kraju w celach turystycznych. To również intrygujący przewodnik turystyczny, z którego można się naprawdę sporo dowiedzieć na temat Irlandii. Po tak udanej lekturze z pewnością będę wypatrywała kolejnych książek autorki, bowiem dostrzegam w niej naprawdę ogromny potencjał. Polecam!

* materiały wydawcy


Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Initium!


poniedziałek, 12 sierpnia 2019

244. Znikający stopień, Maureen Johnson

Znikający stopień to druga część kryminalnej trylogii młodzieżowej, która zdobyła serca młodych czytelników za granicą oraz także już w Polsce. Mroczna tajemnica, krwawy sekret sprzed lat powraca w równie niebezpiecznej odsłonie. Czy Stevie Bell rozwiąże kryminalną układankę? W pierwszym tomie amerykańska autorka zarzuciła czytelnika całą gamą pytań, na które nie raczyła odpowiedzieć - drugi tom w pewien sposób jest podobny: otrzymujemy sporą dawkę zagwozdek i kilka odpowiedzi. A zakończenie? Zaraz wam wszystko opowiem. 

Maureen Johnson urodziła się 1973 roku w stanie Pensylwania (USA). To amerykańska pisarka, autorka kilku powieści młodzieżowych, m.in. Trzynaście małych błękitnych kopertLove Hurts, serii Shades of London (The Name of The Star, The Madness Underneath, The Shadow Cabinet). Jej nazwisko możemy również znaleźć na okładkach książek z serii o Nocnych Łowcach. Nieodgadniony to pierwsza część kryminalnej serii młodzieżowej - oryginalny tytuł brzmi Truly Devious. Kolejna część nosi tytuł Znikający stopień. Tytuł ostatniej części to Tha Hand on the Wall a jej zagraniczna premiera przewidywana jest na 31 stycznia 2020 roku. 

Największym pragnieniem Stevie Bell jest rozwiązanie zagadki kryminalnej z przeszłości: w 1936 roku zaginęły żona i córka Alberta Ellinghama, a jedynym śladem w sprawie był tajemniczy list-zagadka od Nieodgadnionego. Stevie, uczennica pierwszego roku Akademii Ellinghama, zamiast odpowiedzi znajduje kolegę z roku – martwego. Przejęci rodzice zabierają ją do domu. W drugim tomie Stevie powraca do Vermontu – za namową znienawidzonego Edwarda Kinga. Polityk jest w trakcie kampanii prezydenckiej i nie na rękę są mu wybryki syna, Davida. King proponuje układ: Stevie będzie kontynuować naukę, a w zamian dopilnuje, żeby David, z którym łączy ją coś więcej niż tylko znajomość, nie sprawiał problemów. Stawka jest jednak znacznie wyższa. Kim jest morderca? Jakie znaczenie ma zagadka pozostawiona przed laty przez Alberta Ellinghama? Co kryje się w sprawie Nieodgadnionego? Zdarzenia sprzed dziesięcioleci mają wpływ na to, co dzieje się tu i teraz… *

Pierwszą część przygód Stevie Bell czytałam ponad rok temu i gdy w końcu udało mi się sięgnąć po Znikający stopień to z Nieodgadnionego nie pamiętałam prawie... nic. Właściwie nawet główne elementy fabuły gdzieś mi umknęły, a o szczegółach nie było mowy. Początkowo czułam się jak dziecko we mgle. Wskoczyłam w sam środek burzliwych wydarzeń bezpośrednio połączonych z tymi, które miały miejsce w tomie pierwszym. Odnalezienie się w drugi tomie zajęło mi ponad sto stron, czyli całkiem sporo i przyznam, że całe to odnajdywanie się wcale do najmilszych nie należało. Ale jak w końcu się udało, to emocje towarzyszące mi podczas lektury diametralnie się zmieniły.


Akcja pierwszego tomu niemal całkowicie skupiała się w szkole z internatem - Akademii Elinghama, do której uczęszczały dzieci i młodzież ponadprzeciętna, wyróżniająca się na tle rówieśników umiejętnościami i zainteresowaniami. Pasją Stevie Bell jest kryminalistyka, a nastolatka marzy o tym, by w przyszłości zostać światowej sławy detektywem. Dawno temu za murami Akademii Ellinghama doszło do wstrząsających zdarzeń, które do dziś nie zostały wytłumaczone. Stevie postanawia odkryć tajemnicę morderstwa i porwań, jednak w trakcie jej pobytu w szkole z internatem mają miejsce kolejne skandale i krwawe tragedie. Śmierć ucznia i zaginięcie uczennicy wstrząsają lokalną społecznością i rodzicami. Ludzie domagają się odpowiedzi na nurtujące pytania oraz ukarania winnego - a Stevie postanawia im tego dostarczyć. Nastolatka zatraca się w tajemnicy Nieodgadnionego. Staje się ona jej pasją, ale i obsesją. 

W drugim tomie poznajemy okolicę szkoły. Pojawiają się nowi bohaterowie, którzy odegrają znaczącą rolę w trylogii. Nie brakuje (no prawie nie brakuje) również tych, których czytelnik miał okazję poznać w Nieodgadnionym, czyli oprócz głównej bohaterki - sympatyczny Nate, pełna energii złota rączka Janelle, oraz ekscentryczny David. O ile resztę szybko obdarzyłam wtórną sympatią, tak w przypadku Davida miałam problem. David był irytujący i kąśliwy niczym jamnika sąsiada. Jednocześnie przypominał piekący odcisk na stopie, który co chwile daje znać o swojej jakże niechcianej obecności. Niejednokrotnie zastanawiałam się, co autorka miała na myśli wprowadzając jego osobę do tej historii, choć przyznam, że w pierwszym tomie David sprawiał wrażenie nieco dziwacznego przystojniaka, który na łamach powieści otworzy się i pokaże prawdziwe, fajne ja. To taki zbuntowany Chuck Bass z Plotkary w drodze do autodestrukcji, postanawiający odegrać się na wszystkich za swoje mentalne skrzywienie. Tyle że Chuck miał w sobie to coś, a David... już nie. Niemniej jednak jego osoba wzbudziła we mnie wiele emocji. Głównie tych negatywnych. 


Maureen Johnson zgrabnie połączyła dwie osie czasowe - rok 1936, w którym to miały miejsce krwawe wydarzenia, oraz teraźniejszość. Sprytnie dawkowała napięcie poprzez stopniowe unoszenie rąbka tajemnicy. Zbrodnia sprzed lat odnajduje swe odzwierciedlenie w teraźniejszości. Sekret wciąż jest żywy i wciąż niebezpieczny. Otrzymujemy kilka odpowiedzi, jednak potrafią one zaskoczyć. Oczywiście autorka nie byłaby sobą, gdyby nie zarzuciła czytelnika kolejnymi pytaniami, na które odpowie nam dopiero w ostatnim tomie trylogii. Zakończenie to podręcznikowy cliffhanger. Zaskakuje, potęguje napięcie, zmusza do sięgnięcia po kontynuację. Nie wiem jak wy, ale ja na pewno przeczytam zakończenie tej intrygującej trylogii. 

* materiały wydawcy

Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Poradnia K! 

środa, 7 sierpnia 2019

243. Dożywocie, Marta Kisiel

Dożywocie, czyli pierwsza część historii o Lichotce i jej niesamowitych mieszkańcach. Odkąd w moje łapki wpadła książka Małe Licho i tajemnica Niebożątka i po raz pierwszy zasmakowałam twórczości Marty Kisiel wiedziałam, że prędzej czy później (a raczej prędzej) będę musiała sięgnąć po inne dzieła tej polskiej gwiazdy fantastyki. W tym momencie, oprócz wyżej wymienionej książeczki, mam już za sobą powieść Nomen Omen, zbiór opowiadań Pierwsze słowo, Oczy uroczne, czyli trzecią część serii Dożywocie. Książka, z którą przychodzę do Was dzisiaj posiada ten sam tytuł co seria, do której należy. To niesamowite otwarcie równie niesamowitej historii, w której na czytelnika czeka sporo nieprzewidywalnej akcji i oryginalnego stylu autorki, a także jej humor: czarny, kąśliwy i nietuzinkowy. 

Marta Kisiel-Małecka (ur. 18 października 1982 we Wrocławiu) – polska pisarka fantasy, z wykształcenia polonistka. Zadebiutowała opowiadaniem Rozmowa dyskwalifikacyjna na łamach internetowego magazynu literackiego „Fahrenheit” (nr 53/2006). W 2010 roku wydawnictwo Fabryka Słów opublikowało jej pierwszą książkę Dożywocie, należącą do serii „Asy Polskiej Fantastyki”. Trzykrotnie została nominowana do Nagrody Zajdla – powieści Nomen omen (2015), Siła niższa (2016) oraz opowiadanie Szaławiła, za które otrzymała nagrodę w 2018 roku. Fani autorki określają ją słowem ałtorka.

Pewnego dnia Konrad Romańczuk dziedziczy dom. Świetnie się składa, bo pomoże mu to ułożyć sobie życie i uniknąć niewygodnego związku. Z chęcią przyjmuje spadek, a dopiero później sprawdza, co dokładnie odziedziczył. A otrzymał gotycką willę – tyle że w pakiecie z grupą bardzo charakterystycznych bohaterów. *

,,Szanuj anioła swego, bo nie dostaniesz nowego."

Konrad Romańczuk, pisarz nieamator, w spadku po dalekim krewnym otrzymuje majątek w postaci domu - niejakiej Lichotki (a może to właśnie Lichotka otrzymuje Konrada?). Powiedzmy sobie wprost - już pierwszy widok posiadłości nie zachwyca mężczyzny, a im dalej... tym gorzej. I problem wcale nie leży w dziurawym dachu, nieszczelnych oknach, zakurzonych i starodawnych pomieszczeniach, lecz w fakcie, że Lichotka jest zamieszkana, a właściwie nawiedzana przez istoty, które podobno nie istnieją - ducha, anioła, utopce, a nawet morskiego potwora. Konrad decyduje się zamieszkać w Lichotce, co diametralnie odmienia jego życie. Pewne jest to, że jego życie już nigdy nie będzie normalne. 

Marta Kisiel dla mnie jest autorką sprawdzoną. Jeszcze żadna jej książka mnie nie zawiodła, a przy każdej bawiłam się wprost wybornie. Twórczość pani Kisiel jest skierowana zarówno do młodszych, jak i starszych czytelników, ale jednocześnie nie jest dla każdego. Jej książki przeznaczone są dla osób odnajdujących się w specyficznym humorze, niegardzących pozornie prostolinijną treścią i lubiących oderwać się od otaczającej nas szarej rzeczywistości, by trafić do jej fantastycznego odpowiednika. Przy tym wszystkim nie można zrozumieć o jakże niesamowitej i jakże rzadko spotykanej w tych czasach umiejętności - a mianowicie zachowania dystansu do tego, co czytamy. Nie wszystko z czym mamy styczność musi być wybitnie inteligentne czy doprowadzać czytelnika do katharsis. Nie wiem jak wy, ale ja po twórczość Marty Kisiel sięgam dlatego, że budzi ona we mnie ogromne pokłady ciepła, a przy tym doprowadza do zakwasów od notorycznego śmiechu, lub też uśmiechu. 


Po pierwszą część tej popularnej serii chciałam sięgnąć już dawno temu i w końcu dzięki uprzejmości mojego ukochanego wydawnictwa udało mi się to zrobić. Jakże przyjemne było ponowne zanurzenie się w piórze Kisiel - lekkim i oryginalnym. Już przy okazji recenzowania innych książek tej pani wspominałam, że uwielbia ona bawić się słowem. Rozboje Marty Kisiel w obrębie języka polskiego szybko stały się jej znakiem rozpoznawczym. Podobnie jest w kwestii kreacji bohaterów. Ta autorka nie kroczy utartymi ścieżkami. Tworzy postacie pełne sprzeczności, uroku i absurdu, posypane magicznym związkiem X, dzięki któremu czytelnik wprost się od nich uzależnia. Głównym bohaterem jest Konrad Romańczuk - pisarz, który postanawia porzucić dawne życie w mieście i przeprowadzić się do Lichotki, gdzie czekają na niego: Licho - uroczy anioł w bamboszkach, mający uczulenie na pierze, przez co musi pozbywać się piór ze swych skrzydeł; Szczęsny - nieszczęśnik, seryjny samobójca, chodzący werteryzm, niespełniony poeta. Krakers, czyli piwniczny odpowiednik Krakena, świetny kucharz i gospodarz. Wraz z czasem do nietypowej gromadki dołączają kolejne nienormatywni bohaterowie, między innymi królik Rudolf Valentino. Asz to paskuda. Te nietuzinkowe osoby muszą nauczyć się żyć razem pod jednym dachem, a uwierzcie mi - nie będzie to łatwe. 


Książki Marty Kisiel określiłabym hasłem: Love it or hate it - a jeżeli chodzi o mnie, to zdecydowanie budzą one pozytywne uczucia. Dożywocie w pełni spełniło moje oczekiwania. W końcu poznałam bohaterów tak często wspominanych w innych książkach tego cyklu, i choć nie sądziłam, że Konrada Romańczuka polubię równie mocno co Odę Kręciszewską (a właściwie po przeczytaniu Oczu urocznych byłam przekonana, że jest to niemożliwe), to tak właśnie się stało. Oboje stworzyliby niesamowity duet - tak samo zresztą jak Licho i Bazyl. Ta dwójka razem wzięłaby serca czytelników szturmem! Wydanie, które otrzymałam od wydawnictwa zostało wzbogacone o nagrodzone opowiadanie Szałatwiła, którego akcja dzieje się pomiędzy Dożywociem a Siłą niższą. Dodatkowo wewnątrz znajdują się ciekawe ilustracje autorstwa Elwiry Pawlikowskiej. 

Coś czuję, że książki Marty Kisiel na stałe zamieszkają w moim sercu. Dla mnie to lektura pierwsza klasa - taka, przy której można odpocząć i śmiać się do łez. Już nie mogę doczekać się Siły niższej. 


* materiały wydawcy

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Uroboros!
 



piątek, 2 sierpnia 2019

242. Matka, S.E. Lynes

Jakie znaczenie w życiu każdego człowieka odgrywa postać matki? Czy jej osoba ma wpływ na tożsamość dziecka? A jej brak z kolei wiąże się z... brakiem tożsamości - zagubieniem, lękiem i zerową pewnością siebie? Gdy sięgałam po powieść niejakiej S.E. Lynes nie miałam zielonego pojęcia, czego właściwie spodziewać się po tej historii. Z jednej strony przeczytałam kilka recenzji blogerów, którzy o Matce wyrażali się raczej pozytywnie. Z drugiej jednak... przeczuwałam, że będzie to niełatwa lektura, która potrzebuje dłużej chwili by dojrzeć w czytelniku. Książkę tę przeczytałam w zeszłym tygodniu, lecz przyznam się, że niezwykle trudno było napisać mi jej recenzję. Jednakże w końcu udało mi się pozbierać myśli... zapraszam na recenzję intrygującej powieści od Wydawnictwa Vesper.

S.E. Lynes to bestsellerowa angielska autorka. Po ukończeniu uniwersytetu w Leeds, S.E. Lynes zamieszkała w Londynie, a następnie przeprowadziła się do Aberdeen, gdzie pracowała jako producent BBC. W 2002 r. zamieszkała z mężem i dwójką małych dzieci w Rzymie. W 2007 roku, po urodzeniu trzeciego dziecka, wróciła do Wielkiej Brytanii i uzyskała tytuł magistra w dziedzinie pisania kreatywnego na Uniwersytecie w Kingston. Obecnie pisze powieści i uczy kreatywnego pisania w Richmond Adult Community College. * Autorka książek Matka, Valentina, The Pack, The Women. 

Christopher Harris jest samotnym chłopakiem. Chłopakiem, który nigdy nie pasował do swojej rodziny i od zawsze czuł, że coś go w życiu omija. Aż do dnia, w którym odkrył aktówkę na strychu rodzinnego domu. Poznał wówczas sekret o swojej matce. Tego dnia wszystko się zmieniło. Oto w końcu Christopher ma szansę na szczęście. Szczęście, którego będzie bronił za wszelką cenę. A jaką cenę ty byłbyś skłonny zapłacić za idealną rodzinę? **


Christopher to samotnik, outsider, który zawsze czuł się inny. Nie pasował do swojej rodziny, nie pasował do otoczenia, w którym dorastał. Brak poczucia przynależności i własnej tożsamości uczyniły z niego swego rodzaju dziwaka. To typ osoby, która trzyma się gdzieś z tyłu; której obecność jest niedostrzegalna na pierwszy rzut oka. Leczy gdy w końcu dostrzeżesz go w tłumie i poświęcisz mu chwilę na niezobowiązującą pogawędkę, wywrze na Tobie całkiem pozytywne wrażenie. Całkiem - bo choć jest miły i niegroźny, budzi w drugiej osobie pewnego rodzaju niepokój. Jest w nim coś innego, dziwnego... co sprawi, że po zakończeniu rozmowy dwukrotnie obejrzysz się za siebie w obawie przed czymś nieokreślonym. Następnym razem będziesz go unikać, niby bez wyraźnego powodu, lecz czy aby na pewno?

,,Nadzieje kogoś, kogo kochamy, są dla nas często większym brzemieniem niż nasze własne."

S.E. Lynes stworzyła mroczny i głęboki thriller z głównym bohaterem będącym kluczowym elementem całej historii. Co prawda, niepokojący klimat i wyraźna nuta tajemnicy wymieszanej z nieokreślonym szaleństwem również odgrywają tu znaczącą rolę - lecz bezsprzecznie to Christopher Harris jest tym, co sprawia, że Matka w umyśle odbiorcy pozostanie na dłużej. Kluczowym momentem powieści jest znalezienie listu w walizce na strychu rodzinnego domu Christophera, w dniu, w którym chłopak wyjeżdża na studia. Znalezisko to wywraca do góry nogami jego życie. Wywraca - w znaczeniu zarówno pozytywnym, jak i negatywnym. Treść listu jest odpowiedzią, a nawet i przytaknięciem na dotychczasowe rozważania Christophera. W końcu odkrywa on prawdę - i nie ma zamiaru jej zostawiać w spokoju. 

Wraz z rozwojem fabuły w głównym bohaterze stopniowo narasta gniew, zagubienie, a nawet i lęk przed samym sobą - wie, że nie jest normalny, lecz czy w odbiciu lustrzanym spogląda na niego potwór? Morderca? Nawet po lekturze tej historii nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak wielkie musi być jego zagubienie. Christopher nie posiada własnego ja - w miejscu, gdzie powinno się ono znajdować, wyziera wielka czarna czeluść wciągają wszystko z bliższego otoczenia. Christopher buduje obraz własnej osoby na podstawie opinii innych osób - dodatkowo przywłaszcza sobie cudze przyzwyczajenia, nawyki dopełniając mroczną całość. Portret psychologiczny głównego bohatera wywołuje u czytelnika poczucie nieustającego niepokoju. Pozornie mamy do czynienia z nie do końca normalnym bohaterem mającym wiele kompleksów na punkcie własnej osoby, jednak zakończenie wywraca do góry nogami to wszystko, czym do tej pory S.E. Lynes nas częstowała. Zakończenie powieści wręcz zmusza czytelnika do powtórnej analizy treści. 


Warto również zauważyć i docenić przekaz tej powieści - wartości, jakie prezentuje. Nawet pomimo tych wszystkich wydarzeń, czytelnik nie jest w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy Christopher był potworem - czy też nie. Mamy tutaj bardzo dużo czynników zewnętrznych i wewnętrznych, które autorka dogłębnie przeanalizowała i zaprezentowała zarówno z tych dobrych, jak i złych stron. Główny bohater chciał być kochanym, chciał być kimś - w najprostszym znaczeniu tego słowa. Polecam - warto zagłębić się w tę nietuzinkową powieść i wyciągnąć własne wnioski. 

* lubimy czytać

** materiały wydawcy

Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Vesper!