Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

piątek, 11 lipca 2014

Stosik #2 (lipcowy)

Witam wszystkich! Ależ ten czas szybko mija - mamy już lipiec, który u mnie raz jest upalny, a raz deszczowy. Niestety dziś jest deszczowy. No ale cóż, trzeba jakoś przetrwać. Choć właśnie taka pogoda sprzyja czytaniu książek. Zresztą, każda pogoda jest dobra do czytania książek, dlatego przygotowałam dla was, jak i dla mnie stosik książek, które zakupiłam w niedawnym czasie, oraz które zamierzam przeczytać w tym miesiącu - ale raczej aż tyle mi się nie uda pochłonąć. Niestety inne obowiązki... więc - przy akompaniamencie cudownego głosu Rebecci Ferguson (której twórczość wszystkim polecam) oraz Palomy Faith (również polecam) prezentuję moje lipcowe plany czytelnicze:


od góry:
Moira Young, Krwawy Szlak - zakup własny, [recenzja]
Sara Shepard, Rozpalone - zakup własny, [recenzja]
Sarah Lotz, Troje - zakup własny
Graham Masterton, Dżinn - zakup własny
Graham Masterton, Dziecko Ciemności - zakup własny
Maggie Stiefvater, Lament - zakup własny
Dean R. Koontz, Szepty - zakup własny
Emmy Laybourne, Monument 14: Odcięci Od Świata - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Rebis, [recenzja]
Stephen King, Christine - zakup własny
Samantha Shannon, Czas Żniw - zakup własny 

No jak już mówiłam - jestem uzależniona od kupowania książek i zazwyczaj kupuję na raz po 2-3, więc stąd aż tyle ich się wzięło w ostatnim czasie. Chyba najbardziej jestem zadowolona z „Christine”. Zamówiłam ten egzemplarz z warszawskiego antykwariatu i jestem ogromnie zadowolona. Cena była niska a stan książki jest taki, jak wspominali, czyli dobry. Poza tym, jestem ogromną fanką twórczości Kinga, także miło mieć już którąś tam jego książkę w mojej prywatnej biblioteczce. Zaczynam również przygodę z Grahamem Mastertonem - również tworzy on literaturę grozy, czyli coś co lubię. Aktualnie czytam „Dżinna” i jestem całkiem zadowolona, ale o tym więcej w kolejnym poście. 

Którą książka przyciągnęła Waszą uwagę? A może już czytaliście którąś?

poniedziałek, 7 lipca 2014

7. Monument 14: Odcięci Od Świata, Emmy Laybourne



         Jestem przekonana, że na pewno nie jednemu z was podczas zakupów w TESCO bądź Carrefourze, kiedy staliście tak przed półką ze słodyczami i zastanawialiście się co wybrać, przeleciała kiedyś przez głowę myśl, jak to jest zostać zamkniętym w supermarkecie? Właśnie to przydarza się bandzie nastolatków i dzieciaków w książce Monument 14: Odcięci od Świata - brzmi całkiem jak materiał na komedie rodzinną, czyż nie? Tyle że… nie znaleźli się tam przez przypadek, tylko dlatego, że świat zwariował i pogrążył się w totalnym chaosie. Mamy rok 2024. Przez kulę ziemską niczym domino przechodzi szereg kataklizmów: wybuch wulkanu, tsunami - przepraszam, MEGATSUNAMI - grad, który pod względem wielkości wcale nie przypomina gradu, lecz zbite kawały lodu, a na sam koniec, jakby tego jeszcze było mało, z NORAD-u w Kolorado - tajnego ośrodka wojskowego wydostaje się broń chemiczna oddziałująca na ludzi względem grupy krwi. Jedni stają się agresywni, wręcz żądni krwi, drudzy dostają paranoi, trzeci zabójczej wysypki, a jeszcze inni tylko problemy z płodnością. Całkiem uroczo. Sklep, a mianowicie Greenway szybko staje się dla grupy uczniów nie tylko schronieniem, ale i więzieniem. Nie mogą się wydostać, nie mają pojęcia co dzieje się na zewnątrz, czy ich rodzina i przyjaciele uszli z życiem. Jedynym źródłem informacji jest stary telewizor. Dla szóstki licealistów, dwójki gimnazjalistów i szóstki mniejszych dzieciaczków nastały naprawdę ciężkie chwile, w których muszą połączyć siły, stać się czymś w rodzaju rodziny, by móc przetrwać wspólnie pod jednym dachem. Nie jest to jednak łatwym zadaniem. Każdy ma bowiem inny charakter, a fakt, iż wylądowali razem uwięzieni w sklepie wcale nie czyni ich przyjaciółmi.
         Historię opowiada nam licealista, Dean. Nie jest on gwiazdą futbolu, bystrzakiem, ani popularnym dzieciakiem. To zwykły szarak. Naprawdę zwykły dzieciak, któremu dużo brakuje do bycia cool. Właściwie jego młodszy brat, Alex, jest już bardziej cool. Ogromnie spodobało mi się, że autorka bardzo ładnie to ukazała. Czytając Monument 14: Odcięci Od Świata mi samej udawało się nie zauważać głównego bohatera. W książce nie natknięcie się na jego monologi wewnętrzne, jedynie krótkie myśli. A jednak polubiłam Deana. Nie wiem jak to się nawet stało, ale całkiem przyjemny z niego gość. Zostaje on taki sam, nie zmienia się nagle w złotego chłopca. Co do innych bohaterów: bez trudu udało mi się ich podzielić na tych, których lubię oraz tych, których wręcz nienawidzę. Najbardziej za skórę zaszła mi Sahalia. Błagam, zróbcież coś z tą dziewuchą, bo inaczej sama ją sprzątnę. Kilku bohaterów zdobyło moją sympatię dopiero w połowie lektury, na przykład Batiste (i jego Nie wzywajcie imienia Pana Boga na daremno!) czy Brayden. Kreacja postaci okazała się być jak najbardziej na plus.
         Emmy Laybourne zaprezentowała nam niezwykłą przygodę czternastu młodych osób, które w niezwykle dojrzały sposób stanęły naprzeciw tak olbrzymiej tragedii. Pomimo różnic w charakterach i poglądach udało im się połączyć siły, stworzyli swój własny chwilowy dom, bezpieczne miejsce, odizolowane od niebezpieczeństw świata zewnętrznego, a jednocześnie będące w samym ich środku. Dom, w którym starsi opiekują się młodszymi, każdy ma swoje zadanie i wie co należy robić, a czego nie. Jednak wcale a wcale nie przychodzi to z łatwością. Zdarzają się bójki, sprzeczki, bunty - w końcu to młodzi, pełni energii i pasji ludzie!
         Bohaterowie to ludzie tacy jak my, bojący się o jutro - o to, iż ich świat już nigdy nie będzie taki sam. Przechodzą przemiany wewnętrzne, starają się zintegrować z grupą, starają się być silni - upadają ale za każdym razem dzielnie się podnoszą, pomagając sobie nawzajem. To coś, co warto docenić - coś, czym warto się kierować nie tylko w sytuacjach krytycznych.  
         Monument 14: Odcięci od Świata jest zarazem debiutem literackim jak i pierwszą częścią serii. Kurczę, jak to się dzieje, że ostatnio spotykam się z samymi tak dobrymi debiutami? Książka wydaje się być niezwykle realna - przede wszystkim autentyczność języka. Nie jestem fanką slangu w książkach - po prostu zbyt dużo słyszę tego między znajomymi, w mieście, ale pani Laybourne naprawdę udało się wykreować język młodzieżowy w wyważony sposób, dzięki któremu umila on lekturę. Tak jak wspominałam wcześniej: przyjemna narracja, ciągła akcja - nie ma nudy. Od początku do końca książkę czyta się z zapałem, płomyczkiem w oczach - a przynajmniej u mnie się pojawił.
         Właściwie już pierwszy akapit trafił w moje serce. Uświadomił mi jak kruche jest nasze życie, poczucie bezpieczeństwa i samo bezpieczeństwo ludzi - uświadomił, że nasze życie może diametralnie się zmienić w ciągu kilku krótkich sekund. Jeden trzask, stuk, błysk i możemy się znaleźć pośrodku piekła. Książka ta bezsprzecznie wychyla się ponad przeciętność i mam szczęście móc ją mieć na swojej półce. Gdy skończyłam czytać Monument 14: Odcięci od Świata nie miałam pojęcia co napiszę o tej książce - naprawdę. Ale gdy zaczęłam, słowa popłynęły zupełnie same. Niesamowite. Jak zwykle na sam koniec muszę zachwycić okładką - jest piękna. No i jeszcze ta przecudna dwustronicowa, rozkładana mapka Greenwaya w środku! No, Rebisku. Teraz wyczekuję drugiej części (Monument 14: Niebo w Ogniu) na rynku!





książce przyznaję 7/10

za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Rebis

niedziela, 6 lipca 2014

6. Krwawy Szlak, Moira Young

tytuł oryginalny: Blood Red Road. Dust Land 1 autor: Moira Young rok wydania: 2011 liczba stron: 400 wydawnictwo: Egmont



         Krwawy Szlak to tytuł pierwszej części trylogii Kronik Czerwonej Pustyni, która w Polsce premierę miała 2 kwietnia tego roku. Na jednym z blogów przeczytałam recenzję tej oto książeczki i stwierdziłam, że to coś w sam raz dla mnie. Jako że po lekturze Igrzysk Śmierci byłam co najmniej w siódmym niebie (a według Publishers Weekly ta książka jest strzałem w dziesiątkę dla fanów Igrzysk Śmierci - czyli dla mnie), właściwie mogłam się spodziewać, że debiutancka książka Moiry Young wywrze na mnie tak silne wrażenie. Już pierwsze strony powieści dosłownie mnie oniemiły - byłam zachwycona klimatem, jaki udało się stworzyć autorce. W powietrzu niemalże czułam zapach spalenizny, smak wszechotaczającego skwaru i suchoty.
         Po przeczytaniu jakichś trzech stron zamknęłam książkę i spojrzałam przed siebie w kompletnym onieśmieleniu. Wiedziałam, że trzymam w rękach coś naprawdę wielkiego - coś co pozostawi w moim sercu jakiś ślad, o którym szybko nie zapomnę. To nie jest jedna z książek, którą tylko przeczytam. Wiedziałam to już po trzech stronach. Wchłonę ją i zatrzymam w sobie na bardzo długo. 
         Nad Srebrnym Jeziorem (kompletnym pustkowiu) poznajemy Sabę, główną bohaterkę Kronik Czerwonej Pustyni. Mieszka ona wraz z ojcem i rodzeństwem - bratem bliźniakiem Lugh i dziewięcioletnią Emmi. Już od razu można stwierdzić, że to samotnica uwielbiająca swojego brata, Lugh, który wyglądem przypomina dzień - z kolei Saba noc. Nie będę kryć się z faktem, iż imię bohaterki niezbyt przypadło mi do gustu - kojarzyło mi się z psem, a gdy wyczytywałam w tekście Saba przed oczami zamiast czarnowłosej dziewczyny stawał mi labrador o sierści czarnej jak węgiel. Na szczęście po jakimś czasie udało mi się okiełznać moją chorą wyobraźnię. Wracając: życie nad Srebrnym Jeziorem to jedna wielka monotonia. Wiatr regularnie niszczy prowizoryczny dom Saby i jej rodziny, w kółko muszą go naprawiać, deszcz padał tak dawno temu, że ziemia pęka u skwierczy, a ojciec rodzeństwa w stworzonym przez siebie kręgu próbuje wywołać deszcz. Tą - równowagę zaburza przyjazd Tontonu, ludzi króla, którzy porywają Lugh. Saba nie potrafi żyć bez swojego brata, od zawsze byli razem, łączy ich bardzo, ale to bardzo silna więź, którą tylko nieliczne bliźniacze rodzeństwo potrafi stworzyć - postanawia wyruszyć za nim bez względu na wszystko i wszystkich.  
         Saba jest twarda, bezwzględna i silna. Jednak (na szczęście) autorka nie jest zwolenniczką marysuizmu i nadała jej też kilka wad. Jest to przede wszystkim samotnica, nieprzepadająca za towarzystwem kogokolwiek innego niż jej brat Lugh. W dodatku jest ogromnym uparciuchem i kompletnie brakuje jej zaufania do innych ludzi - ale w jej przypadku wcale się nie dziwię. Mieszkała na odludziu, a praktycznie jedyny człowiek, którego widywała regularnie, okazał się być szpiegiem. Saba ma jak największe prawo do bycia nieufną.  Prócz tego jest opryskliwa, brak jej ogłady i wiary w siebie.
         Już na samym początku zwróciłam uwagę na pewien denerwujący fakt: sposób w jaki główna bohaterka traktuje swoją małą siostrę. Na miłość boską, Saba! Ona ma tylko dziewięć cholernych lat! Rozumiem, że Saba mogła ją w jakimś stopniu obwiniać o śmierć swojej matki, jednak nie potrafiłam zrozumieć skąd w niej tyle nienawiści do tego malutkiego, bezbronnego stworzonka, któremu notorycznie dogryzała, okazywała siostrzaną nienawiść oraz to, iż jest kompletnie niepotrzebna, a wręcz nie ma prawa przebywać z nią i jej ukochanym braciszkiem. Z kolei w oczach Saby Lugh był idealny. Próbowałam zrozumieć skąd tyle uwielbienia do tej postaci, tłumaczyłam sobie to więzią między bliźniakami, jednak wydaje mi się, iż sedno sprawy tkwi w czymś inny. A mianowicie: Saba ma hopla na punkcie swojego brata bliźniaka i niech ktoś mi powie, że tak nie jest, bo póki co właśnie tak to widzę. Nie zmienia to jednak faktu, że to co zrobiła dla brata było co najmniej wielkie. Zdobyła się na wiele poświęceń, samą siebie (tak samo jak całą resztę) odłożyła gdzieś na bok, by móc uratować Lugh. Akurat za to mam dla mniej ogromny szacunek. Saba to naprawdę cholernie twarda babka!
         Teraz czas poruszyć wątek miłosny. Od początku moją uwagę (tak samo jak Saby) przykuł DeMalo. Czekałam na niego, szukałam wzmianki o nim przewracając kolejną kartkę. Mimo że w książce (a przynajmniej w pierwszej części) pokazywał się bardzo rzadko, to i tak jego postać przypadła mi do gustu - może nawet bardziej niż Jacka. Co prawda, Jack to poczciwy facet, (choć jest złodziejaszkiem) ale zawsze miałam słabość do takich złych twardzieli jak DeMalo. Wybaczcie, dziewczyny, ale będę trzymać kciuki, by w kolejnej części iskierka, która pojawiła się między Sabą a DeMalo przerodziła się w prawdziwy ogień, który będzie przyjemnie ogrzewał moje… przepraszam, Saby, serce. Mam jednak nadzieję, że nie będzie znowu tego zakichanego trójkąta miłosnego.
         Moira Young stworzyła nową wersję przyszłości naszego gatunku. Pełną niebezpieczeństw, walki, zniszczenia - w której bezwzględnie wymagana jest bezwzględność. A wiecie co w tym wszystkim jest najgorsze? Że taka przyszłość jest jak najbardziej możliwa. Główna bohaterka to odważna, silna kobieta, potrafiąca skopać tyłek niejednemu facetowi, dopiero co odnajdująca się w świecie pełnym innych ludzi - w świecie, w którym przetrwanie nierozerwanie łączy się z przymusem zaufania drugiej istocie tak samo przerażonej i zagubionej.
         Jak na debiut książka jest naprawdę świetna. W sumie bez tego i tak byłaby świetna. To prawdziwa gratka dla fanów Igrzysk Śmierci - a mówi wam to fanka owych Igrzysk, więc możecie mi zaufać. Ach, i ta wspaniała okładka - mam nadzieję, że kolejne części będą miały również okładki ściągnięte z zagranicznej wersji, bo są przepiękne.




książce przyznaję 7,5/10 

czwartek, 3 lipca 2014

5. Rozpalone, Sara Shepard




Skłamałaś kiedyś, żeby ratować własną skórę? Właśnie od tych słów zaczyna się dwunasty tom serii „Pretty Little Liars”. Moja odpowiedź na to (banalne) pytanie brzmi, hell yes i to nie raz, nie dwa i nie dziesięć. Nie miejcie mnie za notoryczną kłamczuchę, ani też egoistkę - po prostu czasem nie miałam innego wyjścia. No dobra, mogłam powiedzieć prawdę, ale po co, skoro to tylko pogorszyłoby i tak już moją złą sytuację? Nie jestem masochistką. Wracając jednak do książki... na pewno większa część z was słyszała bądź nawet i czytała któryś (albo wszystkie) tom serii o czterech kłamczuchach z Rosewood, których specjalnością jest pakowanie się w kłopoty co najmniej dwadzieścia pięć godzin na dobę, osiem dni w tygodniu. ALE gdyby jednak nie, to przypomnę pokrótce: „Pretty Little Liars” opowiada historię czwórki dziewcząt: uzdolnionej artystycznie Arii, pływaczki Emily, perfekcjonistki Spencer i fashionistki Hanny. Dziewczęta niegdyś były ze sobą bardzo blisko, gdyż miały wspólną przyjaciółkę - Alison DiLaurentis, szkolną gwiazdę, jednak znika ona w niewyjaśnionych okolicznościach, a przyjaźń dziewcząt się rozpada. Kilka lat po zniknięciu Ali czwórka nastolatek zaczyna dostawać tajemnicze SMS-y od równie tajemniczego nadawcy, który podpisuje się jedną literką, a mianowicie -A. Aria, Hanna, Spencer i Emily muszą połączyć siły by zdemaskować prześladowcę. 

Przebrnęłam przez dwanaście tomów tej serii i jest to nie lada wyczyn dla osoby w moim wieku - spokojnie, mam tylko niecałe 20 lat. Wspomniałam tu o moim sędziwym wieku ze względu na to, iż może to właśnie przez niego cała seria wydaje mi się zwyczajnie... durna. Z wiekiem tracimy wiele, między innymi bujną wyobraźnię i zachwyt nad wszystkim. Może gdybym miała 14 lat byłabym zachwycona Kłamczuchami, jednak nie jestem. Właściwie to jestem zdruzgotana kunsztem pani Shepard, moja psychika została zdewastowana głupotą bohaterek i nielogiczną akcją, ale mimo wszystko dalej czytam tą głupią serię. Dziwne, nieprawdaż? Po książkę sięgnęłam tylko z jednego powodu - ogromnie spodobał mi się serial o tym samym tytule. Zakupiłam kilka tomów (bodajże pakiet zawierający ?4? pierwsze części) i zabrałam się za czytanie. Od razu zwróciłam uwagę na prostacki styl autorki, przewidywalność, wymuszanie akcji i rozwiązywanie jej w debilny sposób. Prócz tego mój umysł zanotował coś jeszcze: cholernie banalną taktykę autorki (z której ja korzystałam na początku mojej przygody z pisaniem, czyli jak byłam dzieckiem), a mianowicie: skoro nic się nie dzieje trzeba wprowadzić nowego bohatera! Bach, i mamy koncept na co najmniej jeden tom: bohater pojawia się właściwie znikąd, któraś z kłamczuch (zazwyczaj naiwna Emily) zaprzyjaźnia się i wyjawia wszystkie swoje sekreciki, poznajemy ckliwą historię nowej postaci. Wszystko jest różowe i cudowne, ale nagle bach! Wszystko wskazuje na to, że to właśnie ta osoba jest -A. Nagle jest wszędzie tam, gdzie coś się dzieje, każdy ruch tej postaci jest podejrzany, TRZYMA TELEFON W RĘCE, gdy dziewczyną przychodzą wiadomości. Tak, to na pewno musi być -A. No i co dalej, jak myślicie? Wielka afera, wyjaśnienie i koniec tomu. A za chwile to samo w nowym. 
Następny punkt: deus ex machina. Wiecie co to jest? Można nazwać to zabiegiem. Mówiąc po chłopsku, polega on na tym, że gdy coś złego się dzieje, to nagle staje się cud i bohater wychodzi nawet z największej opresji. Oczywiście żywy. W „Pretty Little Liars” jest cały szereg takich sytuacji, wspomnę tylko o jednej, by nie sypać tu spoilerami: jedna z kłamczuch jest na posterunku policyjnym, jest przesłuchiwana przez funkcjonariusza, który nagle musi wyjść na moment, w tym samym czasie kłamczucha wyciąga telefon z kieszeni (oczywiście policja jakoś zapomniała odebrać jej go wcześniej) i wykonuje telefon, który ratuje jej seksowny tyłeczek. Funkcjonariusz wraca i dopiero wtedy odbiera jej telefon. Aha. Spoko. Prócz tego autorka kieruje się niezwykłą stereotypowością. Właściwie żaden z bohaterów mnie nie zaskoczył.
A teraz uwaga: coś co kocham w tej serii najbardziej, czyli to, jak Shepard się w tym wszystkim gubi. Ile osób spostrzegło, że Kate Randall, przyrodnia siostra Hanny, raz ma kasztanowe włosy a raz jest blondynką? Bo ja spostrzegłam to od razu. W którymś z początkowych tomów było również coś o tym, że SPENCER chodziła do klasy z Ianem, czy coś w ten deseń. Ale, pani Shepard... czy przypadkiem nie chodziło pani o Melissę? Dobra, przy tym akurat naprawdę się uśmiałam. Jak widać sama autorka nie świeci błyskotliwością skoro popełnia tak amatorskie błędy. Chyba to jest oczywiste, że przy pisaniu czegoś większego trzeba mieć notes bądź plik, w którym zapisujemy właśnie takie duperele - cholernie ważne duperele. W końcu komu chciałoby się szukać wzmianki o kolorze oczu jednego z przybocznych bohaterów w 300-stronicowym tomisku? Wcześniej wspomniałam również o rozwiązywaniu akcji w debilny sposób. Przywołam tu pewną scenę, którą opiszę niezwykle ogólnikowo, tak by znowu nie spoilerować. Jedną z kłamczuch odwiedza adorator, który wchodzi do domu przez balkon. Na pytanie skąd wiedział gdzie mieszka, on odpowiada, że sprawdził w internecie adres jej domu. Tyle że ona nie jest u siebie w domu i właściwie skąd wiedział, że przebywa ona w pokoju z balkonem? Więcej pomysłowości! I czy was również irytuje notorycznie powtarzający się zwrot muszę, gdy jedna z bohaterek chce się wymigać od rozmowy i nagle ucieka? Ileż można... To ostatnie to taki malutki mankamencik, a jednak musiałam o nim wspomnieć, bo moje oczy zaczynają krwawić ilekroć to czytają. 
Po lekturze dwunastego tomu moje odczucia co do całości wcale a wcale się nie zmieniły. Tom był tak samo przewidywalny i banalnie rozegrany jak poprzednie. Jedyne za co mogę pochwalić autorkę to kreacja głównych bohaterek i to, jak płynnie przechodzi z jednej na drugą. Plus, książki czyta się naprawdę szybko i całkiem... przyjemnie (nie wierzę, że to piszę). Ogromnie polubiłam książkową Spencer, Arię i Hannę. Niestety, Emily wprost nienawidzę. Przypomina mi ona ciepłe kluchy, rozmokłą kulkę papieru, którą chciałabym zmiąć w dłoni, wrzucić do sedesu i spłukać wodą. To dziewczę (bardziej niż reszta) przyprawia mnie o zawroty głowy i gorączkę, nokautuje głupotą i naiwnością. Przez 3/4 całości ciągle jęczy o Ali i próbuje ją usprawiedliwiać, od czego robi mi się już niedobrze. Przypomina mi Kłapouchego z „Kubusia Puchatka”, który ciągle chodził smutny - chociaż jego akurat było mi żal, ją po prostu bym... no. Nie będę tu sypać wulgaryzmami. Damie nie pasuje.
A jednak seria ma w sobie coś dziwnie magnetycznego, co sprawia, że pomimo całego tego nieporządku jaki panuje w książce i tak sięgnę po kolejną część, która będzie miała premierę w środku lipca, i pewnie przeczytam ją w dwa dni, przewracając kartkę za kartką. „Pretty Little Liars” często jest nazywane najlepszą serią na lato i chociaż nie mogę się zgodzić, to też nie powiem że nie. Książki są lekkie i dużo się w nich dzieje przez co, pomimo prostactwa, się nie nudzą - i właśnie to w dużej mierze wpłynęło na moją ocenę. Mimo tego, że praktycznie cała recenzja to jedna wielka krytyka, to i tak nie mogę powiedzieć, że nie lubię tych książek, kurde! No i okładki (akurat tego nie brałam pod uwagę przy ocenie, ale i tak wspomnę) są wprost wspaniałe. 

książce przyznaję: 5/10



Pokrótce przedstawię plany na najbliższe trzy posty: czeka nas stosik lipcowy i dwie recenzje: Krwawy Szlak, Moira Young oraz Monument 14 - Odcięci od Świata, Emmy Laybourne, który otrzymałam od wydawnictwa Rebis, za co ogromnie dziękuję.
Do następnego!