Debiuty są różne - udane i mniej udane. Ich ocena jest niezwykle trudna, bo ciężko oceniać początki. Wielki Nieobecny to Self-Publishing. Coś, czego osobiście się obawiam, ponieważ nie wiadomo co przyjdzie nam czytać. Z jednej strony mamy szansę wytropić bestseller, ale z drugiej istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że książka okaże się totalnym flopem.
Sięgając po pierwszy tom debiutanckiej serii autorki ukrywającej się pod pseudonimem Kem Frydrych, nie wiedziałam czego mogę się spodziewać. Tytuł kompletnie nic nie zdradza, okładka jest równie tajemnicza, a opis książki tylko co nieco przybliża. Nie będę ukrywać, że treść zaskoczyła mnie zarówno pozytywnie, jak i negatywnie. Przed sporządzeniem recenzji mam jedną żelazną zasadę: lepiej wiedzieć więcej, niż mniej a zwłaszcza jeżeli chodzi o temat, na który będę się wypowiadała. Wielki Nieobecny to książka, która powstała (można tak powiedzieć) przypadkowo. Autorka to kobieta, która z pisarstwem nie miała wcześniej nic wspólnego. Jak sama napisała na początku książki, Wielki Nieobecny był zaskoczeniem nie tylko dla jej znajomych i rodziny, ale również i dla niej samej, bo wcześniej nie stworzyła nawet opowiadania. Muszę powiedzieć, że powód powstania tej serii mnie rozczulił. Autorka chciała napisać coś dla swojej wnuczki - początkowo miało być to krótkie opowiadanie o miłości pięknej, czystej, duchowej. W efekcie krótkie opowiadanie stało się materiałem na czterotomową powieść. Robi wrażenie, czyż nie? Ale jak powszechnie wiadomo: liczy się jakość, nie ilość.
Jak przedstawić prawdziwą miłość, kiedy cielesność i kontakt fizyczny przysłoniły istotność związku emocjonalnego? Czasami wydaje się to już niemożliwe - i to już nie znalazło się tutaj przypadkowo. Żyjemy w czasach, kiedy seks i miłość często są postrzegane jako jedność. Wartości, którymi kierowano się kiedyś, aktualnie są przeżytkiem, mrzonką. Związek oparty na wspólnym zaufaniu, szacunku, wsparciu oraz przyjaźni stał się czymś w rodzaju mitu. Dla mojego pokolenia często pojęcie właśnie takiej miłości jest zupełnie obce, a co dopiero będzie za kilka lat? Autorka zrobiła coś dobrego nie tylko dla swojej wnuczki. Pokazała, że prawdziwa miłość to przede wszystkim związek dusz a nie ciał.
Niestety, podczas lektury wiele rzeczy mi nie odpowiadało - przede wszystkim, choćbym nie wiem jak się starała, nie potrafiłam nie zauważać amatorstwa. Bardzo irytowały mnie rozlazłe zdania - zwłaszcza, że ich treść mogła być zawarta w zdaniu o połowę krótszym. Wszystkie te gdyż, iż, bo, ponieważ, więc szczególnie dawały mi się we znaki. Pamiętam, jak czytałam Jak pisać. Pamiętnik Rzemieślnika spod pióra Stephena Kinga, i tam było takie mądre, bardzo mądre zdanie: musimy zabijać, to co kochamy. Co prawda, są to słowa Hemingwaya, ale King trafnie odniósł to do pisarstwa oraz podparł wieloma przykładami. Mniej wcale nie oznacza gorzej, a w przypadku pisania odważę się stwierdzić, że lepiej. Kolejną rzeczą, która zdarzyć się nie powinna, to dziwna mieszanka imion. Pojawia się bohater imieniem Karl, następnie Frank, Natalie, Saab, w pewnym momencie poznajemy Anmarie. Aż tu nagle wyskakuje nam Mateusz i Janek. No...właśnie. Pamiętam, że w tym momencie naprawdę się pogubiłam. W mojej głowie pojawiło się pytanie Gdzie my właściwie się znajdujemy? Byłam pewna, że akcję osadzono zagranicą, ale chyba się myliłam. Nie jestem czepialska, to naprawdę nie tak! Ale, według mnie - oczywiście, powinniśmy się trzymać albo imion zagranicznych, albo polskich. Następną sprawą były dziwne, naprawdę dziwne sytuacje, które nie wnosiły do fabuły nic, a tylko ją udziwniały. Szczególnie w pamięci utkwiło mi, gdy Natalie zasnęła na kanapie w butach. Karl zdecydował jej je zdjąć, odkrywając, że dziewczyna ma zdarte skarpetki i stwierdził, że następnego dnia podaruje dziewczynie parę czystych skarpet.
,,...my się zmieniamy i dlatego świat się zmienia"
Jak przedstawić prawdziwą miłość, kiedy cielesność i kontakt fizyczny przysłoniły istotność związku emocjonalnego? Czasami wydaje się to już niemożliwe - i to już nie znalazło się tutaj przypadkowo. Żyjemy w czasach, kiedy seks i miłość często są postrzegane jako jedność. Wartości, którymi kierowano się kiedyś, aktualnie są przeżytkiem, mrzonką. Związek oparty na wspólnym zaufaniu, szacunku, wsparciu oraz przyjaźni stał się czymś w rodzaju mitu. Dla mojego pokolenia często pojęcie właśnie takiej miłości jest zupełnie obce, a co dopiero będzie za kilka lat? Autorka zrobiła coś dobrego nie tylko dla swojej wnuczki. Pokazała, że prawdziwa miłość to przede wszystkim związek dusz a nie ciał.
Niestety, podczas lektury wiele rzeczy mi nie odpowiadało - przede wszystkim, choćbym nie wiem jak się starała, nie potrafiłam nie zauważać amatorstwa. Bardzo irytowały mnie rozlazłe zdania - zwłaszcza, że ich treść mogła być zawarta w zdaniu o połowę krótszym. Wszystkie te gdyż, iż, bo, ponieważ, więc szczególnie dawały mi się we znaki. Pamiętam, jak czytałam Jak pisać. Pamiętnik Rzemieślnika spod pióra Stephena Kinga, i tam było takie mądre, bardzo mądre zdanie: musimy zabijać, to co kochamy. Co prawda, są to słowa Hemingwaya, ale King trafnie odniósł to do pisarstwa oraz podparł wieloma przykładami. Mniej wcale nie oznacza gorzej, a w przypadku pisania odważę się stwierdzić, że lepiej. Kolejną rzeczą, która zdarzyć się nie powinna, to dziwna mieszanka imion. Pojawia się bohater imieniem Karl, następnie Frank, Natalie, Saab, w pewnym momencie poznajemy Anmarie. Aż tu nagle wyskakuje nam Mateusz i Janek. No...właśnie. Pamiętam, że w tym momencie naprawdę się pogubiłam. W mojej głowie pojawiło się pytanie Gdzie my właściwie się znajdujemy? Byłam pewna, że akcję osadzono zagranicą, ale chyba się myliłam. Nie jestem czepialska, to naprawdę nie tak! Ale, według mnie - oczywiście, powinniśmy się trzymać albo imion zagranicznych, albo polskich. Następną sprawą były dziwne, naprawdę dziwne sytuacje, które nie wnosiły do fabuły nic, a tylko ją udziwniały. Szczególnie w pamięci utkwiło mi, gdy Natalie zasnęła na kanapie w butach. Karl zdecydował jej je zdjąć, odkrywając, że dziewczyna ma zdarte skarpetki i stwierdził, że następnego dnia podaruje dziewczynie parę czystych skarpet.
,,Dobrze, że tylko dziewczyny się czerwienią"
Ogólna tematyka Wielkiego Nieobecnego to ciekawy zlepek różnych motywów zahaczających o wymiar fizyczny i duchowy człowieka. Książkę zakwalifikowałam do literatury ezoterycznej. Treść debiutu Frydrych osnuta jest na ogół atmosferą tajemnicy, miejscami wkraczamy w klimat iście ze snu. Poznajemy zwyczajnych ludzi, którym przytrafiają się nieprzypadkowe przypadki. Plusem powieści jest poczucie humoru bohaterów. Nie jestem typem człowieka, który czytając zabawną książkę śmieje się w głos, ale niektóre słowa wywołały na moich ustach uśmiech i całkiem rozbawiły. W gruncie rzeczy Wielki Nieobecny to przyjemna historia - lekka (czasami aż nazbyt lekka), a mimo to wymagająca refleksji, by odkryć jej głębszy sens. Kolejnym plusem tej powieści jest jej niecodzienność. Z taką tematyką jeszcze się nie spotkałam. Mamy tutaj mieszankę meta-fizyki, miłości, sztuki walk, medytacji. Dla mnie była to podróż w nieznane.
Jak na powieść, która powstała z niczego, mogę stwierdzić, że jest to całkiem niezły początek. Autorka ma naprawdę dobre pomysły, ale nad ich realizacją musi jeszcze popracować. Wielki Nieobecny to książka, która wymaga chwili refleksji, zastanowienia. Choć napisana jest bardzo prostym językiem, to niesie za sobą pewne wartości, które na pierwszy rzut oka są niewidoczne.
ocena: 5,5/10
Za egzemplarz bardzo dziękuję Autorce!
Okładka faktycznie nic nie mówi o książce :) Zapowiada się przeciętnie, jednak jeśli kiedyś wpadnie w moje ręce, to przeczytam.
OdpowiedzUsuńJustyna z livingbooksx.blogspot.com
Okładka tajemnicza, a takie zazwyczaj przyciągają moją uwagę... Niemniej, tę książkę sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńWidać pomysły dobre, tylko wykonanie jeszcze szwankuje. Może kiedyś się skuszę.
OdpowiedzUsuńPiękna okładka! Ale co do samej książki... z tego co widzę nie ma się czym zachwycać, może kiedyś sięgnę po tę pozycję, ale nieprędko!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko ♥
http://sleepwithbook.blogspot.com/
Może kiedyś, ale nie jestem do niej aż tak bardzo przekonana.
OdpowiedzUsuńMoże to był zlepek imigrantów, stąd taka różnorodność imion ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że szansa na dobrą książkę niewykorzystana. Może kiedyś po nią sięgnę;)
Pozdrawiam<
Daria z krainaksiazkazwana.blogspot.com ;)
Jestem zaintrygowana, fakt, ze te długie zdania są kłopotliwe, ale jestem do takich przyzwyczajona, bo sama nie potrafię się ich wyzbyć. Medytacja i meta-fizyka, o której wspomniałaś odciągają mnie jednak, od lektury, a t wszystko przez Pullmana.
OdpowiedzUsuńNie słyszałam nigdy o tej książce i szczerze mówiąc, to nie jest chyba mój gust..no sama nie wiem! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://miedzypolkami-ksiazki.blogspot.com/2016/03/misja-ivy.html
Być może kiedyś po ten tytuł sięgnę, ale nie będę go jakoś usilnie poszukiwała ;)
OdpowiedzUsuńNiestety tym razem się nie skuszę
OdpowiedzUsuńNie kojarzę tytułu, więc nie wiem czy kiedyś sięgnę. ;)
OdpowiedzUsuńBuziaki. :**
Kto wie, może przeczytam? Debiuty mają to do siebie, że naprawdę rzadko okazują się być bez większych skaz, więc nie razi mnie to. Zobaczymy jak to będzie ;)
OdpowiedzUsuńhttp://zapachstron.blogspot.com/
Szkoda, że książka jest tak niedopracowana, nie mam jej w planach na najbliższy czas. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPomysł na fabułę jest dosyć ciekawy, ale jeśli wykonanie nie jest najlepsze, to raczej na razie nie sięgnę po tę książkę ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że książka ma zmarnowany potencjał. Też nie lubię rozlazłych zdań. W każdym razie nie skuszę się na powyższą pozycję.
OdpowiedzUsuńJa raczej się nie skuszę, choć lubię czytać debiuty to jednak te pozycja mnie nie przekonuje do siebie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Właśnie Wielkiego... mam u siebie i powiedziałam sobie, że wytropię wszystkie nieścisłości (oraz - przede wszystkim - to co dobre)! :D
OdpowiedzUsuńAż jestem ciekawa własnej opinii ;)
Szkoda, że wypadła tak słabo, ale mimo wszystko jestem jej ogromnie ciekawa :)
OdpowiedzUsuńMimo tego nie dopracowania o którym piszesz, mogłabym dać jej szansę. Już sam powód dla którego autorka napisała tę książkę jest ujmujący:)
OdpowiedzUsuńOkładka mnie oczarowała więc miałam nadzieję, że reszta również będzie w podobnym tonie, szkoda, że tak nie jest.
OdpowiedzUsuńZastanowię się jeszcze :)
OdpowiedzUsuńNa razie raczej nie sięgnę
OdpowiedzUsuńTa okładka jest śliczna! I jeżeli mam być szczera, naprawdę nie przypuszczałam, że jest to polska literatura. ;) Mimo ujmującego powodu, dla którego powieść powstała, chyba na razie ją sobie odpuszczę. Nie do końca gustuję w takiej tematyce i odnoszę wrażenie, że bardzo bym się przy niej nudziła.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
The heartlines books
Raczej nie sięgnę po książkę, ale cieszę się, że skłania do refleksji. To jedna z cech, które najbardziej cenię sobie w powieściach.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Przygody mola książkowego
Bardzo mi się podoba pomysł na książkę. Okoliczności w jakich powstała są bardzo urocze, szkoda jednak, że z wykonaniem było trochę gorzej. Powiem szczerze, że naprawdę mnie zaciekawiła, choć pewnie i tak po nią nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńBuziaki, Lunatyczka
Samo to jesli wkrada sie mysl ,ktora w jakis sposob odciaga nas Od Przeczytaja tej ksiazki....jednoczesnie daje do zrozumienia...czemu nie???jesli tak bardzo wertujecie rozne przeboje ksiazkowe,czemu by nie sprobowac I z ta???wydaje mi sie,ze poprostu potrzeba odwagi by po nia "siegnac".. Wiec kochani ,sami sobie odpowiedzmy...ja jak naj bardziej za:)))I bardzo cieszyla mnie to ,jak w recenzji uwzgledniono powtarzajace sie slowa..do kazdego inaczej trafia Dana lektura..ta zas moze jest tak stworzona zeby tragic do kazdego:))))a jak wiadomo Krytyka musi byc,no coz w realnym swiecie nie sposob bylo by sie do niej nie odniesc:)))Pozdrawiam kochani!!!
OdpowiedzUsuń