Menu

wtorek, 30 października 2018

177. Dwór mgieł i furii, Sarah J. Maas

Sarah J. Maas to aktualnie jedna z najpopularniejszych autorek książek fantasy, która podbiła rynek dzięki serii Szklany tron, lecz dopiero jej kolejny cykl Dwór cierni i róż sprawił, iż wśród współczesnych twórców jej nazwisko stało się rozpoznawalne. Twórczość Maas kojarzy się raczej pozytywnie - większość czytelników rozpływa się nad jej książkami, a imponujący fandom ciągle się powiększa. Podczas lektury drugiego tomu przygód Feyry niejednokrotnie zaglądałam w google, szukając wizualizacji postaci i odkryłam coś niesamowitego - właściwie każda postać występująca w Dworze mgieł i furii (a jest ich dosyć sporo) ma swój portret i często niejeden, wykonany przez fana twórczości Maas. Google, youtube, tumblr, pinterest wręcz uginają się od materiałów fanowski związanych z Dworami! Sarah J. Maas opanowała nie tylko Internet, ale serca czytelników na całym świecie - a po lekturze Dworu mgieł i furii spokojnie można mnie do nich zaliczyć. 

Po tym, jak Feyra ocaliła Prythian, mogłoby się wydawać, że baśń dobiega końca. Dziewczyna, bezpieczna i otoczona luksusem, przygotowuje się do poślubienia ukochanego Tamlina. Przed nią długie i szczęśliwe życie. Sęk w tym, że Feyra nigdy nie chciała być księżniczką z bajki. Zresztą zupełnie nie nadaje się do tej roli. W snach wciąż powracają do niej wymyślne tortury Amaranthy i zbrodnia, którą popełniła, by się od nich uwolnić. Pragnący zapewnić jej bezpieczeńtwo Tamlin próbuje zamknąć Feyrę w złotej klatce. W jej nowym nieśmiertelnym ciele drzemią moce, których dziewczyna nie umie opanować. W dodatku o spłatę swojego długu upomina się największy wróg Tamlina - Rhysand, Książę Dworu Nocy. *

Sarah J. Maas to amerykańska pisarka, która pierwsze swe teksty umieszczała w internecie mając niecałe szesnaście lat. Maas jest autorką znanych serii z gatunku fantastyki: Dworów: Dwór Cierni i Róż, Dwór Mgieł i Furii, Dwór Skrzydeł i Zguby oraz dodatku do serii, który właśnie pojawił się na polskim rynku Dwór szronu i blasku gwiazd; seria: Szklany Tron, w którego skład wchodzi Szklany Tron, Korona w mroku, Dziedzictwo ognia, Imperium burz, Wieża świtu - która przedstawia losy Chaola. Szklany Tron to książka, która wyszła spod pióra autorki jako pierwsza - czytelnicy z zapałem śledzili losy Celaeny na stronie www.fictionpress.com. Inspiracją do napisania serii książek o zuchwałej zabójczyni był Kopciuszek. Z kolei Dworów... baśń Piękna i bestia. Aktualnie pracuje nad czwartym tomem przygód Feyry oraz nową serią fantasy.

Rok temu (również w październiku) pierwszy raz zetknęłam się z twórczością Sary J. Maas. Czytałam wówczas Dwór cierni i róż, który trafił do nas w kwietniu 2016 roku. Pierwszy tom aktualnie hitowego cyklu amerykańskiej autorki, bardzo przypadł mi do gustu, lecz nie dałabym mu maksymalnej liczby punktów w skali, z której już dawno przestałam korzystać. Od tego czasu losy Feyry Archeron zwojowały zagraniczny oraz polski rynek wydawniczy - na początku 2017 roku pojawił się drugi tom: Dwór mgieł i furii, pod koniec tego samego roku trzeci: Dwór skrzydeł i zguby, a na początku tego października autorka w końcu wręczyła w ręce czytelników, tzw. bridge, czyli most pomiędzy trzecim a czwartym tomem, noszący tytuł Dwór szronu i blasku gwiazd. Nowelka dzięki uprzejmości wydawnictwa Uroboros, trafiła już w moje ręce, lecz nierozerwalnie wiązało się to z nadrobieniem drugiego i trzeciego tomu, a jak zapewne większość z was wie, obie książki to spore cegiełki. Drugi tom od dawna stał na mojej półce. Dwór mgieł i furii liczy sobie prawie 800 stron - lecz właściwie połowę książki przeczytałam w ciągu jednego dnia. Początek powieści był dla mnie wyjątkowo trudny, bowiem pierwszy tom (Dwór cierni i róż) jak wyżej wspominałam, czytałam rok temu. Od tego czasu, dużo rzeczy zdążyło mi umknąć, zatracić się w mojej pamięci. Fakt ten sprawił, iż początkowo czułam się, jakbym wpadła do głębokiego bagna i powoli zaczęła się z niego wygrzebywać. Niektóre wydarzenia z pierwszej części jakimś cudem powróciły do mnie od razu, inne wynurzały się z mojej pamięci wraz z kolejnymi rozdziałami, bądź z pomocą autorki, która od czasu do czasu wplatała w wypowiedzi bohaterów zaszłości. W końcu udało mi się odnaleźć w fabule, i... przepadłam.


Uwierzcie mi, że wcale z tym nie przesadzam. Ja naprawdę przepadłam na całą niedzielę. Czytałam, czytałam, czytałam - z krótkimi przerwami na jedzenie i toaletę. Im dalej brnęłam w uniwersum stworzone przez amerykańską autorkę, tym mocniej zakochiwałam się w nim. W końcu poczułam moc pióra Sary J. Maas. Do tej pory podchodziłam do tego nazwiska z pozytywnym nastawieniem, lecz nie oczekiwałam zbyt wiele. Tęskniłam za całkowitym zatraceniem się w lekturze, za skurczami żołądka wywołanymi przewrotną akcją oraz napięciem pomiędzy głównymi bohaterami; za fabułą, która wciągnie mnie do tego stopnia, iż kompletnie zapomnę o miejscu, w którym się znajduje, o godzinie, którą wskazuje zegar... Dwór mgieł i furii sprawił, że na nowo przypomniałam sobie, jak to jest w stu procentach czerpać przyjemność z czytania. Podczas lektury drugiego tomu, przeżywałam chyba wszystkie emocje i uczucia: radość, złość, smutek, strach, zrezygnowanie... Aż trudno ubrać mi w słowa to, jak cudowną i oszałamiającą książką jest Dwór mgieł i furii. Po tych ośmiuset stronach jestem wręcz wyczerpana pięknem tej historii. Jestem wyczerpana tymi wszystkimi emocjami, które buzowały we mnie w ciągu lektury - a podobno czytanie książek relaksuje, sprawia że człowiek odpoczywa... dobre mi sobie! Autorka trafiła prosto w moje serce. Jestem dumna zarówno z Sary J. Maas - z jej niesamowitych postępów, jakie dokonała od czasu Szklanego tronu, który wywołał we mnie mieszane odczucia; jak i z Feyry, głównej bohaterki Dworów. Obie panie - ta realna i ta fikcyjna, zasługują na brawa.

,,Za tych, którzy spoglądają w gwiazdy i marzą...
Za gwiazdy, które słuchają. I marzenia, które się spełniają.''

Feyra to bohaterka, którą w najłagodniejszy sposób możemy określić jako dynamiczną. Można to dostrzec już w pierwszym tomie, lecz to, kim się stała w Dworze mgieł i furii przewyższyło moje najśmielsze oczekiwania. Od wydarzeń spod Góry minęły zaledwie trzy miesiące, lecz w momencie w którym spotykamy Feyrę, widzimy w niej obraz nędzy i rozpaczy; człowieka rozbitego, który pomimo pokonania wroga - przegrał. Feyra Archeron umarła w chwili, w której Amarantha złamała jej kark. Wraz z dźwiękiem pękającej kości, wyciekła z niej dusza, dawne jestestwo. Na jej miejsce wstawiono coś zupełnie nowego, coś co nie pozwoli jej kontynuować poprzedniego życia. Feyra jest nieszczęśliwa, zrezygnowana i nawet jej ukochany Tamlin nie jest w stanie jej pomóc. 

Sarah J. Maas wprowadziła wiele nowych postaci, które początkowo wprowadziły mnie w kolejne zagubienie: niepokorna Morrigan, waleczny Kasjan, cichy i obserwujący Azriel, niebezpieczna Amrena, czyli cały Wewnętrzny krąg Rhysanda. No i właśnie: Rhysand. Czy ja naprawdę muszę pisać coś więcej? Autorka zabrała czytelnika w podróż po Prythianie - mieliśmy okazję poznać kolejne Dwory, poznać ich nietypowych mieszkańców oraz cechy charakterystyczne - lecz i tak najbardziej pokochałam Dwór Nocy. Dla osób, które lekturę tej książki mają już za sobą, nie jest to pewnie zaskoczeniem. Autorka w niezwykle plastyczny i żywy sposób przedstawiła tę część Prythianu, ewidentnie wkładając w jego kreację własne serce. Kierunek, w jakim potoczyła się ta początkowo niepozorna historia, wyszedł daleko poza moje oczekiwania. Bardzo się cieszę, że autorka zrezygnowała z trójkąta miłosnego. Zrezygnowała z tego jakże oklepanego i znienawidzonego przez czytelników kompletnie niepotrzebnego elementu, wstawiając na jego miejsce cudowną i zdrową relację pomiędzy dwójką bohaterów, której rozwój mieliśmy okazję śledzić na kartach tej historii - mogliśmy dostrzec zalążek, który ewoluował w jedyną w swoim rodzaju miłość opartą na szacunku, zaufaniu i wzajemnym wsparciu. 


Dochodząc do końca drugiego tomu, miałam ochotę rozpocząć lekturę na nowo. Można się tutaj doszukać dużej ilości drobnych wskazówek, które wraz z rozwojem fabuły nabierały ogromnego sensu i bezsprzecznie wpływały na dalsze losy bohaterów. Słowa, przedmioty... niemalże wszystko w Dworze mgieł i furii ma większe, głębsze znaczenie. Kreacja głównej bohaterki zaskakuje - Feyra rozwija się, jej osoba rozrasta się niczym korzenie potężnego drzewa. W tej części Maas szczególną uwagą objęła kreację postaci - mamy tutaj bardzo dużo przedakcji, historii z przeszłości wielu nowych bohaterów, jaki i tych, których znamy z rozpoczynającego serię tomu. Tak wiele się wydarzyło od czasu Dworu cierni i róż, tak wiele zmieniło i ewoluowało. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co Sarah J. Maas dokonała w tej książce! I nie mogę uwierzyć, że pozwoliłam tej książce tyle czasu przeleżeć na półce... nie miałam pojęcia, że mam w swojej kolekcji tak cudowną, jedyną w swoim rodzaju historię, do której zapewne niejednokrotnie wrócę. Najchętniej zabrałabym się za Dwór skrzydeł i zguby od razu, lecz muszę chwilkę odpocząć od tych wszystkich emocji, które przysporzył mi drugi tom losów Feyry. 10/10!

* opis wydawcy

niedziela, 28 października 2018

176. Finał 7, Kerry Drewery

Drodzy czytelnicy - czas na grande finale! Dwa tygodnie temu w moje ręce wpadła nieznana mi wówczas trylogia Kerry Drewery. Dzisiaj jestem już po lekturze ostatniego tomu, który wprost zmiażdżył mnie emocjonalnie. Kto by pomyślał, że w tak ekspresowym tempie dojdę już do końca tej ekscytującej i naprawdę wyjątkowej trylogii. 

Brytyjska autorka powieści dla młodzieży. Jej książki, poruszające śmiałą tematykę, cieszą się dużym uznaniem. Do tej pory ukazały się: A Brighter Fear (2012), A Dream of Lights (2013) oraz trylogia - Cell 7 (2016; pol. wydanie Cela 7, 2017).  Zanim Kerry na dobre zajęła się pisaniem, była koordynatorką programu BookStart w brytyjskiej instytucji charytatywnej BookTrust, znalazła się także w finale organizowanego przez BBC konkursu na scenariusz dla dzieci. Ukończyła studia w zakresie profesjonalnego pisarstwa. Kiedy nie pisze, biega, jeździ na rowerze i pływa, co pozwala jej unikać prac domowych i bez wyrzutów sumienia zajadać się sernikiem, za którym przepada. Kocha psy, a jej dom jest pełen książek i filmów. Mieszka w hrabstwie Lincolnshire w Wielkiej Brytanii. *

OSOBOM KTÓRE NIE CZYTAŁY TOMU PIERWSZEGO, ODRADZAM ZAZNAJAMIANIA SIĘ Z PONIŻSZYM AKAPITEM - OPIS KSIĄŻKI ZAWIERA SPOILERY! ZAINTERESOWANYCH ODSYŁAM DO RECENZJI CELI 7 (klikając w tytuł książki, zostaniesz automatycznie przeniesiony do recenzji pierwszej części trylogii)

Martha i Isaac zdołali uciec, lecz muszą się ukrywać. W świetle propagandy rządowej są niebezpiecznymi dla społeczeństwa buntownikami. Choć za ich głowy wyznaczono nagrody, znajdują schronienie w rodzinnej dzielnicy Marthy, Rises, zamieszkanej przez ludzi biednych i wykluczonych społecznie. Tymczasem premier nakazuje otoczyć Rises wysokim murem. Czy chodzi o bezpieczeństwo, czy raczej o uwięzienie mieszkańców dzielnicy? Martha wie, że musi działać szybko i skutecznie. Dzięki śmiałemu planowi ma szanse wydobyć na światło dzienne niecne postępki ludzi piastujących najwyższe stanowiska w kraju. Czyha na nią jednak wiele trudności i niebezpieczeństw. **

Od wydarzeń mających miejsce w pierwszym tomie minęło dwa tygodnie - prawie tysiąc stron wypełnionych akcją, dramatycznymi decyzjami oraz falą uczuć bohaterów, zalewających czytelnika z każdej strony: strach, apatia, rozpacz, zrezygnowanie. Czy w świecie medialnej manipulacji, skorumpowanej władzy i pozornej demokracji jest miejsce na szczęśliwe zakończenie? Zakończenie drugiego tomu wprowadziło mnie w osłupienie - wepchało mnie w bezkresną otchłań beznadziei, jednocześnie rzucając koło ratunkowe.


Po zakończeniu drugiego tomu (Dzień 7) byłam bardzo ciekawa w jaki sposób autorka doprowadzi tę historię do końca. Wydawałoby się, że sytuacja zarówno mieszkańców Rises, jak i lepszych dzielnic jest już przesądzona. Nie da się już tutaj nic lepszego zrobić. Niewinni ludzi będą ginąć, a ich cierpienie będzie porywającym widowiskiem dla siedzących przed telewizorami snobów. Podobnie jak bohaterowie, zaczęłam popadać w marazm - przestałam widzieć jakąkolwiek możliwość na dobre zakończenie. Pierwszy, drugi i trzeci tom czytałam niemalże ciągiem (z krótkimi przerwami na inne książki), więc nie potrzebowałam ani chwili, by wgryźć się w pióro autorki. Warto zaznaczyć, że warsztat pisarski Kerry Drewery jest lekki i łatwo przystępny. Całą trylogię czyta się wprost błyskawicznie - w kilka godzin przeczytałam cały ostatni tom, mający prawie pięćset stron. Historia bohaterów nie męczy i nie nudzi. Autorka w dalszym ciągu zachowała dwa rodzaje narracji: pierwszo- i trzecioosobową, tym razem wpuszczając czytelnika do umysłu Eve Stanton. Drewery ani na moment nie zwalnia - akcja powieści przypomina rozpędzony Pendolino. Od razu zaznaczam: chronologia czytania musi zostać zachowana przez czytelnika. Najpierw Cela 7, później Dzień 7 a dopiero na samym końcu Finał 7. Gwarantuję, że już podczas lektury pierwszego tomu, nie będziecie mieli ochoty rzucić tą historią w kąt. Historia Marthy, Issaca i reszty zapadających w pamięć bohaterów, angażuje czytelnika, odrywa go na moment od rzeczywistości. Jeszcze mocniej zżyłam się z bohaterami. W trakcie lektury trzech tomów udało mi się ich doskonale poznać, przez co zamykając ostatnią część, czułam ogromny smutek - że to już koniec tej fenomenalnej trylogii. 

,,Każdy mierzy się ze śmiercią na swój sposób."

Zarówno Cela 7 jak i Dzień 7 wywołały we mnie wiele emocji. Drewery stworzyła historię, którą nie da się czytać ze spokojem na twarzy. Opisane wydarzenia wstrząsają, zachowanie społeczeństwa wstrząsa - brutalność, apatia, wręcz maniakalna chęć mordu, radość z cudzego cierpienia. Media są przesączone zmanipulowaną treścią, która otumaniła odbiorców do tego stopnia, iż nie są w stanie dostrzec zakłamania i negatywnej odmiany perswazji. Świat wykreowany przez autorkę opiera się na kłamstwie i kontroli. Prawda straciła swoje pierwotną wartość. Liczą się zyski: pieniądze, władza, prestiż, szacunek. Ostatni tom jest szokującym zwieńczeniem całości. Pod względem jakości treści nie odbiega od poprzednich części. Finał 7 niestety nie dla wszystkich bohaterów kończy się dobrze... Kerry Drewery zadała czytelnikom mocny cios, który mnie doprowadził do łez. A uwierzcie mi: nie jestem typem płaczliwego czytelnika. 
  

Jedna decyzja dwóch ludzi doprowadziła do szeregu wstrząsających następstw. Otworzona Puszka Pandory zebrała swoje żniwo, lecz bohaterowie wspólnymi siłami doprowadzili tę historię do końca. Dynamiczność, nieprzewidywalne zwroty akcji, nietuzinkowi bohaterowie oraz autentyczność zdecydowanie opowiadają się za tą trylogią. Jestem pewna, że mroczna trylogia Kerry Drewery przypadnie do gustu wielu czytelnikom. Jeżeli jeszcze nie mieliście okazji zaznajomić się z Celą 7, to gorąco was do tego zachęcam. Mi pozostało czekać na kolejne książki autorki. 

Trylogia Cela 7:

Cela 7 ~ Dzień 7 ~ Finał 7

* opis wydawcy
** opis wydawcy

Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu MłodyBook!

piątek, 26 października 2018

175. Spektrum, Martyna Raduchowska

Wyczekiwana kontynuacja Łez Mai! Pierwszy tom cyklu Czarne światła przeczytałam w czerwcu tego roku. Od tego czasu niejednokrotnie wracałam myślami do New Horizon. Już pierwsze wzmianki na temat drugiej części cyklu Raduchowskiej przyciągnęły moją uwagę, a po świetnym rozpoczęciu spodziewałam się równie dobrej kontynuacji - czy Spektrum spełniło moje nieco wygórowane oczekiwania?

Martyna Raduchowska urodziła się w 1987 roku we Wrocławiu, z którym jest związana również sercem. Aktualnie mieszka w Warszawie. Ukończyła psychologię i kryminologię na Uniwersytecie Aberystwyth, neurobiologię poznawczą na Uniwersytecie York oraz psychologię śledczą - Uniwersystet SWPS. Z zamiłowaniem profiluje osoby zaginione i sprawców zbrodni, oraz zgłębia tajniki ludzkiego mózgu. W literackim świecie porusza się w sferze fantastyki. Napisała kilka opowiadań, powieści urban fantasy: Szamanka od umarlaków (2011), Demon Luster (2014) oraz cyberpunkowy kryminał Łzy Mai (2015),  za który otrzymała Nagrodę Literacką Kwazar. Pisze i pracuje jako scenarzystka w studiu CD PROJEKT RED. 

Reinforsyna - wybawienie czy przekleństwo?

Technologia rozdarła to miasto na pół. Wydawało się, że ostatnie granice ludzkich możliwości zostały zniesione. W powszechnym użyciu są androidy – prawie doskonałe kopie człowieka. Wyposażone w sztuczną inteligencję, niesamowicie szybkie, zdolne do błyskawicznej regeneracji, są o wiele bardziej wytrzymałe niż ich pierwowzór. I o wiele bardziej niebezpieczne. Ludzie dzięki wszczepom i implantom mogą upgrade’ować swoje ciało i umysł niczym postaci z gier komputerowych. Ci, których na nie stać, bogacą się jeszcze bardziej. Biedni spadają na samo dno drabiny społecznej. Szansą dla wykluczonych jest reinforsyna. Geniusz w pigułce, dostępny na każdą kieszeń. Gdy zapada decyzja o wycofaniu jej ze sprzedaży, atak na siedzibę jej producenta jest nieunikniony. Magazyny pustoszeją w jednej chwili. Reinforsyna zalewa ulice falą neurochemicznego szaleństwa. B-Day. Dzień Buntu. Dzień, który zmienił Jareda Quinna w nafaszerowanego elektroniką cyborga. On sam niewiele z niego pamięta. Tylko Maya, jego replikantka, wie, co naprawdę się wtedy wydarzyło. *


Na drugi tom cyklu Czarne światła czytelnicy czekali od 2015 roku. Ja na szczęście Łzy Mai czytałam w czerwcu, więc nie musiałam wyczekiwać aż tak długo. Jednakże czy to wyszło mi na plus? Cóż... nie do końca. Już śpieszę z wyjaśnieniami. Wydarzenia opisane w pierwszej części zostały przedstawione z perspektywy porucznika Jareda Quinna - Spektrum skupia się na losach wielkiej nieobecnej pierwszego tomu - tytułowej Mai. To właśnie ona jest tutaj główną bohaterką oraz narratorką, lecz fabuła powieści pozostaje niezmienna. Wracamy do tych samych wydarzeń - the Day of Blast, tzw. B-Day, Dzień Buntu, kwestia cyborgizacji osoby wbrew jej woli, podzielenie miasta na New Horizon oraz Dark Horizon - a jedyna różnica jest taka, że zostały one opowiedziane z perspektywy innej osoby, Mai. Po burzliwych wydarzeniach lądujemy po przeciwległej stronie Muru - okrytym złą sławą Dark Horizon. Miejsca, do którego lepiej się nie zbliżać. Niektóre elementy fabuły gdzieś mi umknęły w ciągu tych kilku miesięcy, jednakże spora część utkwiła w mojej pamięci, przez co lektura wyczekiwanego przeze mnie Spektrum nie była aż tak porywająca. Cóż, oczekiwałam zupełnie nowych wrażeń i choć w pewien sposób otrzymałam je, to nie jestem w pełni usatysfakcjonowana. Od razu sprostuję: nie jestem również niezadowolona. Po prostu oczekiwałam czegoś innego - kontynuacji z krwi i kości, że się tak wyrażę. A Spektrum, jak wyżej zaznaczyłam, opowiada właściwie tę samą historię co tom pierwszy. Nie da się ukryć, że zmiana głównego bohatera zmienia niemalże wszystko, ale fundament powieści pozostaje wspólny. Raduchowska bezbłędnie zazębiła wydarzenia z dwóch tomów, czyniąc tę historię logiczną, spójną i wyjątkową. 

,,Każda rewolucja prędzej czy później pożera własne dzieci'...''

Czytając pierwszą część, wprost nie mogłam się doczekać spotkania z Mayą. Podobnie jak porucznik Jared Quinn, szukałam jej obecności wszędzie, gdzie tylko się dało. Byłam zafascynowana jej osobą, więc gdy dotarła do mnie informacja, że w Spektrum to ona będzie narratorką, bardzo się ucieszyłam. Z kolei moja radość nieco opadła, gdy dowiedziałam się, że będzie to POV. Jednakże taki zabieg posiada zarówno wady, jak i zalety. Dla osoby znającej poprzedzający tom, może przynieść to nieco nudy - wiemy, co się wydarzy i jakie mniej-więcej będzie zakończenie. Jednakże dzięki zmianie punktu widzenia, mieliśmy okazję dogłębnie poznać Mayę. Dowiedzieć się czym - a właściwie kim jest, co nią kierowało, dlaczego podjęła takie, a nie inne decyzje. Czytelnik ma szansę sprawdzić, czy faktycznie pozostała lojalna. Spektrum pod względem poziomu nie odbiega od Łez Mai. Jednakże co różni te dwa tomy? Na pewno wyraźna nutka sentymentalizmu, refleksji obecnej w drugiej części, na temat istoty człowieczeństwa. Co czyni kogoś człowiekiem? Czy tylko i wyłącznie fizjonomia? Rozważania głównej bohaterki zmuszają czytelnika do zastanowienia, stawiają przed nim wiele trudnych pytań. Z kolei losy replikantów opowiedziane z ich perspektywy zyskały nowego charakteru. Martyna Raduchowska nie zawiodła. W dalszym ciągu zaskakuje swym plastycznym piórem, pomysłowością i oryginalnością.  


W tej części najważniejsza jest Maya. Jej rozważania, kiełkujące uczucia i emocje - to, jak zmienia jej się tok myślenia, jak przejmuje kontrolę nad własnym umysłem. Niczym kruk rozkłada swe skrzydła, zaczyna sama decydować o tym kim jest - staje się autonomicznym bytem.  Autorka rozebrała psychikę bohaterki na czynniki pierwsze, całkowicie obnażając ją przed czytelnikiem. Maya miała być zaledwie karykaturą człowieka. Androidem, replikantką - zamiennikiem, a stała się czymś, kimś więcej. Przebudziła się, przebudziła swoje człowieczeństwo, dając początek czemuś większemu. Zadaniem Spektrum wcale nie było wypełnienie luk fabularnych, lecz wgląd w tak piękną i złożoną istotę, jaką jest Maya Quinn. Z informacji pozyskanych z pierwszego tomu ulepiłam jej obraz - bezwzględnej, zagubionej, rozerwanej pomiędzy dobrem a złem. Sądziłam, że będzie to typ drapieżnej buntowniczki, a Maya okazała się być delikatna, wrażliwa, pełna paradoksów. Raduchowska wysnuła intrygującą teorię na temat sztucznej inteligencji. Bezbłędnie trafiła w środek problemów natury etycznej - człowiek tworzy sztuczną inteligencję na swój obraz. Wszelkie niezgodności w kreacji budzą w nim niepokój, lecz jednocześnie zbytnie podobieństwo również. Bo jego dzieło choć ma przypominać człowieka, to nie powinno nim być. 


,,Książki umierają z godnością i w ciszy, niepostrzeżenie obracają się w proch już od dnia, w którym jeszcze ciepłe i pachnące drukarską farbą trafiają na swoją pierwszą półkę.''


Choć po kontynuacji Łez Mai oczekiwałam czegoś zupełnie innego, to nie mogę powiedzieć, że czuję się zawiedziona. Jestem pewna, że w kolejnych częściach Martyna Raduchowska w pewien sposób wynagrodzi czytelnikowi przedstawienie tych samych wydarzeń z dwóch różnych punktów widzenia. Sądzę jednak, że tego typu zabieg był potrzebny i podziałał korzystnie na odbiór całości. Zakończenie drugiej części ewidentnie wskazuje, że kolejny tom będzie nastawiony na akcję. Mam ogromną nadzieję, że czytelnicy nie będą musieli czekać na niego zbyt długo.

Zachęcam do zaznajomienia się z recenzjami poprzednich książek autorki:


* opis wydawcy 

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Uroboros!


czwartek, 25 października 2018

174. Enola Holmes. Sprawa zaginionego markiza, Nancy Springer

Przedpremierowa recenzja pierwszego tomu przygód czternastoletniej siostry Sherlocka i Mycrofta Holmesów! Enola Holmes. Sprawa zaginionego markiza premierę będzie miała 14 listopada, ale już dzisiaj macie okazję przeczytać co kryje się pod tą klimatyczną okładką. 

Nancy Connor Springer urodziła się w 1948 roku. Amerykańska autorka książek young adult, science fiction oraz fantasy. Jej powieść Larque on the Wing otrzymała nagrodę Tiptee Award. Otrzymała również Edgar Award od nowojorskiej organizacji Mystery Writers of America za powieści Toughing It oraz Looking for Jamie Bridger. Springer to płodna autorka, która napisała ponad pięćdziesiąt książek w trakcie niemalże czterdziestoletniej kariery. Seria o Enoli Holmes mieści się w sześciu tomach, które powstawały od 2006 do 2010 roku.

Czy nastoletnia dziewczyna może zostać detektywem? Czy młodej pannie przystoi podróżować na rowerze i wałęsać się samotnie po ulicach wielkiego miasta, gdzie nietrudno wpaść w tarapaty? I wszystko to w scenerii XIX-wiecznego Londynu! Taką nastolatką jest Enola Holmes – młodsza siostra słynnego Sherlocka. W dniu czternastych urodzin Enoli znika jej matka. Wbrew decyzji braci, Sherlocka i Mycrofta, na których spada obowiązek zaopiekowania się młodszą siostrą i którzy chcieliby zatrzymać ją na pensji z internatem, dziewczyna ucieka do Londynu, by odszukać matkę.  Nasza zuchwała buntowniczka wkrótce przekona się, jak wygląda życie samotnej kobiety w wielkim mieście. Poszukiwana przez najlepszego detektywa w historii i połowę Scotland Yardu, Enola zostaje uwikłana w sprawę porwania młodego markiza. Musi uciekać przed wszelkiej maści złoczyńcami, zostaje obrończynią słabszych i pokrzywdzonych i – przede wszystkim – rozwiązuje swoją pierwszą sprawę kryminalną. Czy odnajdzie matkę? Czy uda jej się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zniknęła? Do czego może służyć gorset albo tiurniura, gdy się jest zbuntowaną młodą panną? *


Pierwszy tom przygód Enoli Holmes przeczytałam za jednym zamachem w ciągu jednego niecałego dnia. Złożyło się na to kilka czynników: objętość książki (prawie 240 stron), wielkość czcionki (większa od standardowej), lekkie pióro autorki oraz intrygująca fabuła. Główną bohaterką cyklu Nancy Springer jest czternastoletnia Enola Holmes, będąca młodszą - dużo młodszą siostrą kultowych postaci stworzonych przez sir Arthura Conan Doyle'a: dwóch panów, o których nie muszę się zbytnio rozpisywać, gdyż zapisali się oni na kartach historii literatury i kinematografii: Sherlock oraz Mycroft Holmes. Autorka postanowiła odtworzyć warunki panujące w powieściach szkockiego pisarza, umieszczając bohaterkę w XIX-wiecznej Anglii, w której rola kobiety czy też panny była bardzo ograniczona. Składała się ona głównie na przyzwoitym wyglądzie, posłuszeństwie i niewchodzeniu w drogę mężczyznom. Jednakże czternastoletnia Enola wcale nie chce podporządkowywać się ani konwenansom, ani mężczyzną. Nastolatka pragnie zostać perdytorystką, detektywem w spódnicy, damską wersją swojego brata - słynnego detektywa Sherlocka Holmesa. Czytelnik szybko odkrywa, że ma do czynienia ze zbuntowaną i impulsywną główną bohaterką, przy której na pewno nie będzie się nudził. 

Nie da się ukryć, że na rynku znajduje się wiele sherlockowych spin-offów, w których czytelnicy mogą przebierać na prawo i lewo. W tym roku recenzowałam powieść Maureen Johnson pod tytułem Nieodgadniony, w którym główna bohaterka również pragnęła być Sherlockiem w spódnicy, jednakże Springer wyróżnia to, iż całkiem zgrabnie wplotła Enolę do świata stworzonego przez Doyle'a, umiejscawiając kultowe postaci w tle swojej serii. Tutaj główną rolę gra tytułowa bohaterka, a Sherlock i Mycroft są iskrzącym się dodatkiem, który może przyciągnąć szersze grono odbiorców. Podobnie jak w przypadku książek szkota, niemalże wszystko ma tutaj większe znaczenie. Choćby imię głównej bohaterki. Enola czytane od tyłu znaczy alone (z angielskiego: sama). Panna Holmes od zawsze czuła się wyobcowana, właściwie do momentu akcji pierwszego tomu osobiście nie znała swoich o wiele starszych braci, którzy nie utrzymywali kontaktu z nią i z matką. Enola winą obarczała siebie - uważała, że jest chodzącą hańbą, gdyż na świat przyszła nieoczekiwana. Odcisnęło to duże piętno na psychice nastolatki oraz sprawiło, że była bardzo samodzielna. Przygody Enoli Holmes są skierowane głównie do dzieci oraz młodszej części młodzieży. Można do dostrzec w sposobie narracji - prostym i lekkim, kreacji głównych bohaterów, rozwoju akcji. Treść powieści jest dostosowana pod młodszego odbiorcę, choć można tutaj znaleźć drobne elementy, które nie każdemu rodzicowi mogą przypaść do gustu - choćby wzmianki o Królowych Nocy. Warto jednak zauważyć, że my - staruchy będziemy wiedzieć o co chodzi, a dzieciaki niekoniecznie. 


Mycroft i Sherlock Holmes zostali idealnie wprasowani do tej historii. Ich zachowania, wygląd i cechy charakteru pokrywają się z pierwowzorem. Autorce w lekki i interesujący sposób udało się przedstawić XIX-wieczny Londyn. Fabuła powieści na pewno zainteresuje młodego odbiorce, i choć sprawa kryminalna nie była wyjątkowo pasjonująca, to zagadki i teksty pisane szyfrem zachęcą dziecko do czynnego udziału w rozwiązywaniu zagadki zaginięcia zarówno matki Enoli, jak i markiza Basilwether. Nancy Springer nawiązuje do kultowych dzieł, na przykład Mowy kwiatów czy Małego Lorda Frances Hodgson Burnett; oraz zabiera czytelnika w podróż do przeszłości. Drogi rodzicu, droga ciociu - drogi wujku: warto pomyśleć o tej książce jako o prezencie dla najmłodszych.

Już wkrótce na ekrany kin trafi ekranizacja powieści Nancy Springer. W rolę Enoli Holmes wcieli się Millie Bobby Brown, znana jako Jedenastka z hitowego serialu Netflixa Stranger Things! Kolejne tomy przygód Enoli w przygotowaniu. 

* opis wydawcy

Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Poradnia K! 

środa, 24 października 2018

173. Pan Odutek i inne opowiadania, Iwona Partyka

Zbiór opowiadań o rzeczach pozornie błahych, niemających większego znaczenia - Pan Odutek i inne opowiadania przypominają migawki, epizodyczne wspomnienia z życia kilku ludzi, których nie łączy nic, lecz ich przeżycia zwarte w jeden lekko ponad dwieście-stronicowy tomik tworzą coś wspólnego i unikalnego. Będę z wami całkowicie szczera: nie oczekiwałam od tej książki niczego wielkiego, takie tam opowiadania, które w miarę szybko przeczytam, zamknę tomik i położę na półce - a jak okazało się w praktyce? Zapraszam.

Iwona Partyka urodzona w 1970 roku w Gdyni, absolwentka filologii angielskiej na Uniwersytecie Gdańskim, autorka powieści pt. Faber, która w 2010 roku wygrała konkurs na najlepszą powieść www.org-pisarze.pl. Przez niemal dwa lata była regularnym recenzentem książkowym BiblioNetki. Publikowała min. w „Odrze”, „Szafie”, „Blizie”, „Dove Tales – An International Journal of the Arts”, „Conceit – The Bracelet Charm Quarterly”, „The Ultimate Writer”, „Chiron Review”. W 2016 roku wydała cieszącą się bardzo dobrymi recenzjami powieść pt. Mroczna tajemnica Don Orestesa Gonzagi Greco. W 2017 roku zajęła I miejsce w Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Szaloma Asza. Nagrodzone opowiadanie Lekcje u Madame Fleur, znajduje się w zbiorze Pan Odutek i inne opowiadania, jaki właśnie znajduje się w rękach czytelnika. *

Dwanaście prostych historii o rzeczach najważniejszych.
Mijamy ich codziennie. Jedni od razu przyciągają naszą uwagę, inni przechodzą niemal niezauważeni. Młodzi i starzy. Bogaci i biedni. Piękni i odpychający. Każdy niesie ze sobą jakąś opowieść. Trzeba niezwykłej odwagi, by dać się wpleść w historię, której koniec jest zupełnie nieoczywisty. Sentymentalny wdowiec, kwiaciarka z zaburzeniami osobowości, miłośnik egzotycznych zwierząt – to tylko niektórzy bohaterowie barwnych opowiadań Iwony Partyki. Z drobnych, pozornie banalnych fragmentów codzienności autorka stworzyła fascynujące historie o zwykłych-niezwykłych ludziach. Czy w którejś z nich odnajdziesz siebie? **

Wystarczy spojrzeć pod etykietkę opowiadania na moim blogu, aby się przekonać, że po krótką formę sięgam raczej rzadko. Głównie gustuję w powieściach wielotomowych, najczęściej z gatunku fantastyki. Postanowiłam jednak zrobić sobie krótką przerwę zarówno od jednego, jak i drugiego i sięgnęłam po zbiór opowiadań obyczajowych. Już sam tytuł książki Pan Odutek... ciekawi, a okładka rzuca się w oczy. Jesienno-zimowa z drobnymi elementami fantasy. Całość skąpana w ładnych, przyjaznych dla oka barwach, które zachęcają do lektury. Zbiór opowiadań Iwony Partyki zawiera dwanaście następujących opowiadań: Pan Odutek, Anioł, Impreza u Dżeka, Prezent, Wiesio, Siedem tysięcy trzysta trzy, Ogrodnik, Habibi, Kajman znad rzeki Xingu, Cicha Noc, Lekcje u Madame Felur, Dziadek. Każde z nich opowiada o kimś innym oraz przedstawia zupełnie inne zdarzenie. Raz mamy narrację trzecioosobową, a innym razem pierwszoosobową. Opowiadania mają jedną cechę wspólną: nieoczywiste zakończenie. 


Zakończenia tych opowiadań to coś, o czym wprost muszę wam opowiedzieć! Jak wspomniałam wyżej: każda historia kończy się w sposób kontrowersyjny i dyskusyjny. Niejednokrotnie zostałam kompletnie zbita z pantałyku, wprowadzona w stan refleksyjno-nostalgiczny. To, co dla mnie oznaczało jedno, dla innej osoby może oznaczać coś zupełnie innego. Tutaj nie ma klucza - treść opowiadań można interpretować po swojemu. Zakończenie niektórych opowiadań czytałam po kilka razy - choćby Ogrodnika. Pan Odutek, Anioł i Cicha Noc sprawiły, że na moment zamarłam wraz z ostatnim słowem historii. Nie sądziłam, że te proste historie wywołają we mnie tak wiele różnych uczuć i emocji: strachu, współczucia, obrzydzenia, złości, smutku, niepokoju, radości. Zdecydowanie tej radości było tutaj najmniej, bowiem opowiadania zawarte w zbiorze Iwony Partyki opisują wstrząsające i szokujące zdarzenia, które mogą i często przytrafiają się wielu ludziom codziennie. Autorka nie wymyśliła tutaj nic nowego, kurczowo złapała codzienność, z której postanowiła wycisnąć opowieści i wspomnienia zwykłych ludzi: kobiet i mężczyzn, starych i młodych, zdrowych i chorych, bogatych i biednych, szczęśliwych i nieszczęśliwych. I tym sposobem powstały do bólu autentyczne opowiadania, głęboko osadzone w prądzie naturalizmu - szczególnie mowa tutaj o Wiesiu, czy Habibi 

,,Wsłuchując się w ten straszny lament, czuł, jak jego serce niczym stary gliniany kubek rozpada się na tysiąc kawałków."

Dzięki szerokiej tematyce opowiadań, zbiór powinien przypaść do gustu wielu osobom. Warto wspomnieć, że pośród tych dwunastu historii nie ma nieudanego. Są słabsze i lepsze - dla mnie najsłabszym opowiadaniem był Prezent, z kolei najlepszym Habibi, które rozpoczyna się dosyć niepozornie, lecz trzyma czytelnika w ciągłym napięciu, niepokoju i strachu.  Jest to najdłuższe opowiadanie, z którego mogłaby powstać naprawdę dobra powieść. Impreza u Dżeka to kolejna historia, która bardzo mocno do mnie trafiła. Jej zakończenie okazało się być wspaniałą i nieco wzruszającą kwintesencją całości. 


Odniosłam wrażenie, że tematem przewodnim zbioru Pan Odutek i inne opowiadania są różne odcienie samotności. W miarę często przejawia się również temat podróży, żeglugi - jednakże fundamentem opowiadań są skomplikowane relacje międzyludzkie. Partyka posługuje się specyficznym poczuciem humoru, chętnie sięga po groteskę i absurd. Całość utrzymana w spokojnym tonie, oprószona wyjątkowym stylem i formą. Autorka oddaje głos swoim bohaterom, to oni grają tutaj główne skrzypce i właśnie dzięki temu każde opowiadanie jest tak oryginalne. 

* Opis wydawcy
** Opis wydawcy

Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Novae Res!


poniedziałek, 22 października 2018

172. Dzień 7, Kerry Drewery

Kontynuacja mrocznego thrilleru młodzieżowego. Po elektryzującej Celi 7 nie mogłam doczekać się na powrót do ponurego świata pozornej demokracji - świata, w którym każdy człowiek może decydować o losie i życiu drugiej osoby, a swój osąd opiera na informacjach pozyskanych od skorumpowanych mediów. Zakończenie pierwszego tomu wcisnęło mnie w fotel, zaniepokoiło i zmusiło do refleksji na temat człowieka. Jak widać, nie bez powodu w tym słowie pojawia się zło. Odrobina władzy w niepowołanych rękach może spowodować wiele cierpienia - a co jeżeli władza znajduje się w rękach każdego człowieka? 

Brytyjska autorka powieści dla młodzieży. Jej książki, poruszające śmiałą tematykę, cieszą się dużym uznaniem. Do tej pory ukazały się: A Brighter Fear (2012), A Dream of Lights (2013) oraz trylogia - Cell 7 (2016; pol. wydanie Cela 7, 2017).  Zanim Kerry na dobre zajęła się pisaniem, była koordynatorką programu BookStart w brytyjskiej instytucji charytatywnej BookTrust, znalazła się także w finale organizowanego przez BBC konkursu na scenariusz dla dzieci. Ukończyła studia w zakresie profesjonalnego pisarstwa. Kiedy nie pisze, biega, jeździ na rowerze i pływa, co pozwala jej unikać prac domowych i bez wyrzutów sumienia zajadać się sernikiem, za którym przepada. Kocha psy, a jej dom jest pełen książek i filmów. Mieszka w hrabstwie Lincolnshire w Wielkiej Brytanii. *

OSOBOM KTÓRE NIE CZYTAŁY TOMU PIERWSZEGO, ODRADZAM ZAZNAJAMIANIA SIĘ Z PONIŻSZYM AKAPITEM - OPIS KSIĄŻKI ZAWIERA SPOILERY! ZAINTERESOWANYCH ODSYŁAM DO RECENZJI CELI 7 (klikając w tytuł książki, zostaniesz automatycznie przeniesiony do recenzji pierwszej części trylogii)

Martha Honeydew wydostała się wprawdzie z przerażającej Celi 7, ale skorumpowany wymiar sprawiedliwości wciąż śledzi każdy jej krok. A Isaac, jedyny zaufany przyjaciel dziewczyny, przebywa w tym samym siedmiodniowym więzieniu, w którym do niedawna siedziała ona. Przedtem on uratował ją, teraz ona powinna zrobić to samo dla niego. Skoro jednak Marthę nieustannie ktoś ma na celowniku, jej szanse na uratowanie przyjaciela wydają się nikłe. Dziewczyna zaczyna się zastanawiać, czy uwolnienie się od nadzoru władz jest w ogóle możliwe. Czy Martha i Isaac znów kiedyś będą razem?  Czy doczekają się życia w lepszym świecie? **

Pierwszy tom serii Kerry Drewery na polskim rynku pojawił się na początku 2017 roku - byłam wtedy czynnym blogerem i naprawdę nie mam pojęcia, jak taka perełka literatury młodzieżowej mogła mi prześlizgnąć się koło nosa? Nie wiem gdzie wtedy byłam i co robiłam - ale jedno jest pewne: ominęło mnie wiele emocji. Plus jest taki, że ostatecznie w moje ręce trafiła cała trylogia Drewery, którą aktualnie się zachwycam. Te całkiem grube tomiszcza (pierwszy tom: 472 strony, drugi tom: 490 stron) czyta się błyskawicznie i właściwie została mi ostatnia część, która na polskim runku pojawiła się 4 października, czyli stosunkowo niedawno. Ale na razie skupię się na środkowym tomie - Dzień 7 jest bezpośrednio związany z poprzedzającą częścią. Gorąco zachęcam do czytania tomów serii po kolei. Tylko w ten sposób zachowana ona właściwy sens. Struktura książki nie uległa większym zmianom. W dalszym ciągu mamy dwa rodzaje narracji, którymi Kerry Drewery wprawnie żongluje - pierwszoosobową oraz trzecioosobową. Warto jednak zaznaczyć, że narracja pierwszoosobowa w Dniu 7 objęła również i Issaca, drugiego głównego bohatera, który w tej historii ma równie istotne zadanie co Martha - a może nawet większe. W tej części autorka postanowiła przyjrzeć się swoim bohaterom z bliższa. W Celi 7 bardzo duże znaczenie miało czytanie między wierszami, dostrzeżenie charakteru i temperamentu postaci wymagało od czytelnika interpretacji zachowań, gestów, niekontrolowanych odruchów czy zmian w mimice. W drugim tomie w postawie postaci drugoplanowych widać strach, ale i dyskretne przejawy buntu przeciwko systemowi. Jednakże ludzie boją się mówić tego, co naprawdę myślą. Wiedzą, że prawda może zaprowadzić ich na krzesło elektryczne, bowiem władze na pewno dopilnują, by zamilkli. Zachowanie Marthy również uległo delikatnym zmianom - stała się ospała, dopadła ją apatia, zrezygnowanie. Ilekroć wstaje, za każdym razem upada z hukiem. Cokolwiek nie zrobi, oni są dwa kroki przed nią - obserwują ją, zaczynają wyciągać po nią swoje brudne i bezwzględne łapska. Martha jest błędem w systemie, który należy niezwłocznie usunąć. Jest śmieciem, buntowniczką, kłamczuchą - jest dziewczyną, która powinna być martwa. Prócz tego, dostajemy więcej informacji na temat Eve, Maxa, Cicero, czy Joshuy Deckera - który już od pierwszego tomu niezwykle mnie intrygował. Maski lecą w dół, a role niektórych osób zostają brutalnie odwrócone. 


,,Wszystko musi być czarne lub białe. Winny – niewinny. Nie ma miejsca na odcienie szarości ani na przyczyny. 

Tak lub nie – zero wyjaśnień.'' 


Autorka postanowiła nadać wykreowanemu światu konkretny kształt, który uzyskujemy dzięki głównej bohaterce. Drugi tom rzuca na stworzony System jeszcze mroczniejsze światło. Jeszcze więcej tutaj brutalności, bezwzględności - a przez to wszystko prześwituje otumanienie społeczeństwa, zaszczepienie w nich poczucia pozornej kontroli nad wydarzeniami, lecz tak naprawdę to nie oni poruszają sznureczkami. Jak wspominałam w recenzji pierwszego tomu, Drewery w swej trylogii porusza bardzo aktualny temat - siłę social mediów, która w mniejszy bądź większy sposób oddziałuje na każdego z nas. Autorka bezbłędnie trafiła w sam środek tego problemu, w bardzo dosadny sposób prezentując prawdziwe oblicze medialnej manipulacji. Akcja nie zwalnia, trzymając czytelnika w ciągłym napięciu i zainteresowaniu. Dzień 7 jest kontynuacją, która trzyma poziom pierwszego tomu. Wiele wyjaśnia, ale i mocniej intryguje. Zakończenie podobnie jak w przypadku Celi 7, wywołuje w czytelniku silne emocje - nie zawsze dobre, oraz zmusza do sięgnięcia po część zamykającą trylogię. 


Drugi tom w pełni mnie usatysfakcjonował. Właśnie takiej kontynuacji oczekiwałam - pełnej emocji, dramatów, wewnętrznych rozterek bohaterów, trudnych decyzji, brawurowych czynów, walki o lepszej jutro. Drewery nie ułatwiała zadania swym bohaterom, czyniąc tę historię autentyczną, możliwą do zdarzenia. Nie brak tutaj czarnych bohaterów, których miałam ochotę wprost udusić - a szczególnie Kristinę Albright. Z czołowymi bohaterami mocno się zżyłam, wczułam się w ich beznadziejną sytuację... jestem bardzo ciekawa ostatniego tomu. Mam nadzieję, że dotrzyma ona tempa poprzednim częścią.  

Trylogia Cela 7:

Cela 7 ~ Dzień 7 ~ Finał 7

* opis wydawcy
** opis wydawcy

Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu MłodyBook!

niedziela, 21 października 2018

171. Internat, Izabela Degórska

Są książki kompletnie przereklamowane oraz te nieszczęsne - niedocenione. W książkosferze trudno natknąć się choćby na wzmiankę o takim pechowcu, a tym bardziej recenzję. Jedną z tego typu książek jest właśnie Internat autorstwa naszej rodaczki, Izabeli Degórskiej. Powieść pojawiła się na rynku kilka miesięcy temu - 28 maja, lecz jej debiut na polskim rynku odbił się bez echa. A szkoda, i to wielka - bo Internatowi należy się uwaga. Mam nadzieję,że mój tekst zwróci czyjąś uwagę na tyle, by sięgnąć po książkę Degórskiej. 

Izabela Degórska to pisarka, scenarzystka, dziennikarka telewizyjna. W dorobku ma m.in. cykl powieściowy o wampirzycy Milenie (Pamięć krwi, Krew to nie wszystko), bajki dla dzieci, liczne scenariusze teatralne, 60 odcinków telenoweli Klan oraz pół tysiąca reportaży emitowanych w TVP2,  TVP3, Polsacie, TVN24 i TV4. Laureatka wielu konkursów literackich. Jej Mężczyzna znaleziony w szafie reprezentował polską dramaturgię na międzynarodowym Festiwalu Krótkich Form w Rovereto (Włochy, 2010). Sztuki teatralne Degórskiej wystawiane są w Polsce i za granicą. *

Wiktoria, studentka socjologii, ze zdziwieniem obserwuje fascynację młodych dziewcząt starą powieścią Internat, której czytelniczki tworzą subkulturę – przebierają się za bohaterki, spotykają na zlotach, są aktywne w mediach społecznościowych. Wiktoria postanawia napisać na ten temat pracę magisterską, a jako rzetelna studentka chce zacząć od poznania treści Internatu. Niestety, odkąd wzięła do rąk egzemplarz książki, jest uwięziona w powieściowym świecie, w ciele powszechnie nielubianej szesnastoletniej Anny Wolf. Szkołę z internatem otacza nieprzepuszczalna bariera, piętra i ludzie czasami znikają, a wszystkie zdarzenia powtarzają się w rocznej pętli. Kiedy Wiktoria odkrywa tajemnicę zaginionych wcześniej czytelniczek, jest już pewna, że ucieczka z Internatu to kwestia życia lub śmierci. **

Internat to powieść dedykowana głównie młodzieży, lecz podobnie jak większość recenzowanych w ostatnim czasie przeze mnie książek, treść w równie intrygujący sposób może trafić do starszego czytelnika - na przykład studenta. Lub po prostu osoby, która w literaturze młodzieżowej łatwo się odnajduje. 

Główną bohaterką powieści jest Wiktoria August - studentka socjologii, która w trakcie pisania pracy magisterskiej natknęła się na książkę Internat autorstwa niejakiej Kasandry Vitay. Ku jej szczęściu, a raczej nieszczęściu (biorąc pod uwagę dalsze wydarzenia) w jej ręce wpada literacki Biały Kruk. Tajemnicza powieść zyskała ogromną popularność dopiero po śmierci autorki. Dzieło miało wielki wpływ na czytelników, którzy z pasją naśladowali zachowania oraz ubiór bohaterek. Wiktoria zafascynowana oddziaływaniem powieści na ludzi, postanowiła przyjrzeć jej się z bliska. Studentka już przy pierwszym kontakcie z Internatem poczuła jego moc... książka ta okazała się skrywać nie tylko odurzającą treść, ale i przejście do świata tytułowego internatu. Miejsca, z którego wcale nie jest tak łatwo się wydostać. 

,,Cierpienie to rzecz względna. Wcale nie zależy od stopniowania krzywdy, tylko od różnicy między poziomem oczekiwań a rzeczywistością.''

Izabela Degórska w bardzo oryginalny i ciekawy sposób przedstawiła rolę autora, z humorem zwracając uwagę na niedociągnięcia i to, jak wpływają one na faktyczne funkcjonowanie literackiego świata. Internat przenosi czytelnika w iluzoryczną rzeczywistość, w której łatwo się pogubić. Jest to całkiem sporo elementów humorystycznych oraz takich, które w pewien sposób wywołują w czytelniku niepokój. To taka groteska w lekkim, młodzieżowym wydaniu. Bardzo nie chciałabym przeżyć tego, co główna bohaterka historii Degórskiej - utknąć w książce i przeżywać jedno i to samo. Nie móc wrócić do swojego świata, a co więcej - ciała. Między nami książkoholikami często pojawia się pytanie W którym świecie fikcyjnym z chęcią byś się znalazła? Cóż... po przeczytaniu tej książki stwierdzam: żadnym. Jednak najlepiej mi tutaj, u siebie. Degórska zabłysnęła bardzo lekkim piórem. W sposób niezwykle plastyczny opisała zdarzenia oraz nietypowe stany bohaterki (np. przebywanie w nie swoim ciele), które trudno byłoby mi ubrać w słowa - a autorce udało się to, i to w dodatku tak, że z łatwością można sobie to wyobrazić. Mocną stroną powieści jest również miejsce akcji - mam tutaj na myśli tytułowy internat. 


Sędziwy budynek typu klasztornego, w którym odbywają się zajęcia oraz toczy się życie nastolatek z innej epoki. Zimne korytarze, ponurzy nauczyciele, tajemnicze uczennice, skrywające jakiś sekret oraz mroczne widziadło straszące na strychu. Internat sprawia przedziwne, osobliwe wrażenie. Przypomina coś żywego - organizm, który potrzebuje żywych istot po to, by istnieć. Co rusz mają miejsce dziwne, niemożliwe do wytłumaczenia zdarzenia - a zachowanie zamieszkujących osób zdecydowanie odbiega od normalności. Co mi się nie spodobało? Z pewnością początek tej historii. Nie chodzi o styl, lecz tempo akcji. Odniosłam wrażenie, że autorka zbyt szybko przeszła do sedna. Zanim zostałam zaintrygowana historią tajemniczej książki, już znalazłam się w środku akcji. Nie miałam okazji poczuć klimatu tajemnicy. Nie ukrywam, że również uważam, iż całość spokojnie zmieściłaby się w 300 stronach. Jeżeli chodzi o bohaterów powieści, to zostali oni wykreowani w całkiem dobry sposób. Nie powiedziałabym, że byłam zachwycona ich kreacją, ale miała ona przyzwoity poziom. 

Podsumowując, całość zaskoczyła mnie naprawdę pozytywnie. Pomimo drobnych mankamentów Internat jest intrygującą, oryginalną i nieco niepokojącą historią z gatunku literatury młodzieżowej. Mamy tutaj osobliwy klimat, naprawdę ciekawą historię i sympatycznych (oraz tych mniej sympatycznych) bohaterów. Warto dać tej książce szansę - a może to właśnie ty będziesz kolejną ofiarą Internatu? 

* opis wydawcy
** opis wydawcy

Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Novae Res!

piątek, 19 października 2018

170. ¿Español? Sí, gracias (44)

W ten wyjątkowo ponury październikowy piątek przychodzę do was z recenzją najnowszego wydania magazynu do nauki języka hiszpańskiego - ¿Español? Sí, gracias. To już czterdziesty-czwarty numer kwartalnika od wydawnictwa Colorful media. 

Wydawnictwo postanowiło nieco powiększyć zawartość magazynu - teraz każdy kolejny numer będzie miał więcej stron. Dla porównania: wydanie lipcowo-wrześniowe miało ich trzydzieści cztery, październikowo-grudniowe już czterdzieści dwa. Warto jednać wspomnieć, że cena kwartalnika też uległa zmianie - bardzo niewielkiej, ale jednak. Koszt najnowszego wydania ¿Español? Sí, gracias to 12,90 zł, z kolei koszt poprzedniego numeru jest mniejszy o złotówkę, czyli 11,90 zł. Według mnie opłaca się dorzucić tę złotówkę i mieć nieco więcej. Na pewno opłaca się to bardziej niż dokupienie dodatkowego składnika do kanapki w KFC, gdzie plasterek sera kosztuje... złotówkę. 

Tradycyjnie magazyn rozpoczynają teksty poświęcone wybranym: albumowi muzycznemu, filmowi oraz książce. Muzyka: album Salvavidas de hielo, artysty Jorge Drexler z 2017 roku. Cały album dostępny jest na youtube. Drexler to urugwajski muzyk, aktor oraz doktor specjalizujący się w otolaryngologi. Uzyskał trzynaście nagród oraz czterdzieści sześć nominacji. Album Salvavidas de hielo jest jego trzynastym w dorobku muzycznym. Film numeru jest z gatunku komedii romantycznej. Nosi tytuł Me case con un boludo. W roli głównej Adrian Suar oraz Valeria Bertuccelli. Jeżeli chodzi o literaturę, to książką numeru jest Patria autorstwa Fernanda Aramburu napisana w 2016 roku. Jest to jedno z najważniejszych dzieł ostatniej dekady w Hiszpanii. 18 kwietnia tego roku trafiła na polski rynek dzięki wydawnictwu Sonia Draga. Tytuł ten sam. 

Sekcja Noticas zawiera tylko jeden artykuł: El estudiante del siglo XXI autorstwa Marii Bernuevo Alamedy. Przez te kilka lat, odkąd skończyłam szkołę zmieniło się bardzo dużo w edukacji oraz w samym byciu uczniem w XXI wieku. Jak wygląda profil ówczesnego ucznia? Czy nowoczesna technologia przynosi same korzyści? Artykuł na poziomie B2. 

Tematem numeru są... kwestie nauki języka obcego! Już sam tytuł (¿Como aprender un idioma en tu dia a dia?) zdradza bardzo wiele. Jak wiadomo - znajomość języków obcych otwiera wiele drzwi w życiu człowieka. Pomaga w pracy, podróżach i wielu innych kwestiach. Jednakże sama nauka często jest żmudna, męcząca i przynosi małe efekty. Jak temu zaradzić? Na co warto zwrócić uwagę? Artykuł nie tylko wiele wyjaśnia, ale i obdarza czytelnika dobrymi radami. Prócz tego, autorka przygotowała dla czytelnika przyjemną propozycję nauki poprzez oglądanie filmów hiszpańskojęzycznych. Siedem propozycji Natalii Cichos-Terrero zostało podzielonych według poziomu - od A1 do C2. 

Najbogatsza sekcja to Cultura. Mamy tutaj aż pięć tekstów: 
  • Los restaurantes mas raros del mundo. 
  • Dia de los Muertos. La celebracion de la muerte
  • Las alpacas conquistan a los europeos
  • Locos por la dieta vegana: descubre en que se basa y la filosofia que hay detras
  • Ejempo de menu vegano
Pierwsze trzy artykuły niezwykle mnie zainteresowały. Pierwszy tekst dotyczący osobliwych restauracji wzbogacony został o intrygujące zdjęcia. Autor prezentuje miejsca dla osób odważnych oraz - raczej mających trochę pieniędzy na koncie. Dla podróżników smaków proponuje, m.in. Ithaa - malediwską restaurację położoną pod powierzchnią wody czy nowojorską restaurację Ninja. Kolejny tekst - listopadowy, dotyczy Święta zmarłych. Jak to wydarzenie obchodzone jest w Hiszpanii? Jeżeli jesteście ciekawi, to warto zajrzeć do magazynu. W ostatnim tekście możemy dowiedzieć się, m.in. jakie sławne gwiazdy są weganami - niektóre nazwiska mogą zdziwić. 

Przejdźmy do działu Sociedad. Mamy tutaj dwa teksty: Entrevistas a hispanos en Polonia oraz Prision permanente revisable. Pierwszy zawiera konkretny wywiad z Juanem Martinem Sanchez. 

Sekcja językowa - Idioma przenosi czytelników w magiczny czas świąt. Dzięki temu tekstowi można poszerzyć swoje słownictwo o wiele słów związanych ze świętami Bożego Narodzenia, jak el astro, el villancico, czy el reno. Całość ubrana w cudowne ilustracje. 


Zbliżamy się do końca magazynu. Czas na Viajes - podróże! Tym razem wydawnictwo postanowiło skupić się na pływających wyspach z jeziora Titicaca. Słownictwo turystyczne oraz piękne ilustracje zapadają w pamięć. 

Na końcu wydania krótki tekst na sprawdzenie swojej wiedzy. 


(klikając w powyższy tekst zostaniesz przeniesiony na stronę kiosku Colorful Media)

Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Colorful Media! 



 

wtorek, 16 października 2018

169. Cela 7, Kerry Drewery

Mroczny thriller przedstawiający niepokojącą siłę mediów. Ile znaczy człowiek? Czy w świecie, gdzie pieniądz i władza grają główne skrzypce, prawda ma jakiekolwiek znaczenie? Wraz z Kerry Drewery oraz bohaterami jej trylogii wejdź za kulisy bezlitosnego świata. 

Brytyjska autorka powieści dla młodzieży. Jej książki, poruszające śmiałą tematykę, cieszą się dużym uznaniem. Do tej pory ukazały się: A Brighter Fear (2012), A Dream of Lights (2013) oraz trylogia - Cell 7 (2016; pol. wydanie Cela 7, 2017).  Zanim Kerry na dobre zajęła się pisaniem, była koordynatorką programu BookStart w brytyjskiej instytucji charytatywnej BookTrust, znalazła się także w finale organizowanego przez BBC konkursu na scenariusz dla dzieci. Ukończyła studia w zakresie profesjonalnego pisarstwa. Kiedy nie pisze, biega, jeździ na rowerze i pływa, co pozwala jej unikać prac domowych i bez wyrzutów sumienia zajadać się sernikiem, za którym przepada. Kocha psy, a jej dom jest pełen książek i filmów. Mieszka w hrabstwie Lincolnshire w Wielkiej Brytanii. *

Zamordowano uwielbianego przez tłumy celebrytę. Zatrzymana na miejscu zbrodni szesnastoletnia Martha Honeydew przyznała się do winy i zajęła miejsce w celi śmierci. Przyszła pora, aby sprawiedliwości stało się zadość. O losie dziewczyny decydują widzowie reality TV, którzy mają siedem dni na rozstrzygnięcie, czy oskarżona ma żyć, czy umrzeć. Nie ma już sędziów – jest publiczność z telefonami w ręku. Sprawa budzi ogromne emocje, bo po raz pierwszy w historii programu w celi śmierci znalazła się nastolatka. Martha uparcie twierdzi, że jest winna, ale czy to ona pociągnęła za spust? A może rzeczywistość bywa bardziej skomplikowana niż obrazy, którymi karmią nas media? **

Jednym z moich postanowień blogowych jest utworzenie pod koniec tego roku wielkiego podsumowania, w którym umieszczę listę dwunastu najlepszych książek - z każdego miesiąca mam zamiar wybrać tę jedną najlepszą. Do tej pory nie miałam z tym żadnego problemu, ale październik częstuje mnie samymi hitami. Pierwszy rok, Małe ogniska, a teraz jeszcze Cela 7!  


Niesprecyzowana przyszłość. System Sprawiedliwości całkowicie zmienił swoje oblicze. Nie ma już sądów, a co za tym idzie - sędziów. Teraz każdy ma prawo decydować o czyjejś winie, bądź niewinności - wystarczy tylko sms. W podjęciu decyzji pomagają nam rzetelne programy informacyjne: Oko za Oko, czy obdarzone sugestywną nazwą Sprawiedliwością jest Śmierć. Brzmi sprawiedliwie? Według większości jest to najwyższe osiągnięcie demokracji. Odkąd zniesiono sądy, zwolniono sędziów, pozbyto się zbędnej biurokracji, a wieloletnie wyroki często kończące się wyjściem z więzienia, skrócono do siedmiu dni w celi śmierci, przestępczość drastycznie zmalała. Pozbyto się morderców, złodziei, oszustów, anarchistów i terrorystów... lecz drugie dno tego fenomenu wygląda zupełnie inaczej. Korupcja, władza pieniądza, manipulacja informacjami, które okrajane są i dopasowywane dla wyższego celu. Głos mają ci, których na niego stać, a reszta musi się podporządkować. Albo skończą jak oskarżony na krześle elektrycznym, do którego droga prowadzi przez siedem cel, odpowiadającym siedmiu dniom więzienia, w trakcie których społeczność ma czas na oddanie głosu. Owe siedem dni stanowią istną pożywkę dla mediów oraz męczarnię dla oskarżonego i jego rodziny. Nie wiem jak wy, drodzy czytelnicy, ale mnie taka wizja przyszłości przeraża - i to bardzo. 

,,Więcej się trzeba wysilić, by pomyśleć, niż żeby nacisnąć spust."

Czytając Celę 7, odczuwałam swego rodzaju niepokój. Nigdy nie zastanawiałam się nad wpływem wymiaru sprawiedliwości na nasze życie. Sądy oraz sędziowie regulują i stosują prawo, a naszym zadaniem jest podporządkowanie się pod ogólnie przyjęte normy - co jeżeli to my zaczniemy stanowić prawo? Kerry Drewery postanowiła rozwinąć tę kwestię na łamach swej trylogii młodzieżowej przedstawiając czytelnikom dystopiczną wizję przyszłości. Autorka zastosowała dwa rodzaje narracji: pierwszoosobową wykorzystaną w rozdziałach poświęconych Marcie, oraz trzecioosobową, dzięki której dowiadujemy się, co się dzieje poza więzieniem. Zabieg ten powoduje, iż całość zyskuje na ciekawości, a poprzez rozdziały sporządzone z perspektywy Marthy wzbogacona jest o dramatyzm i wgląd we wstrząsające przeżycia głównej bohaterki. Kerry Drewery osadziła bohaterów swej powieści w mrocznym świecie pozornej demokracji, lecz z łatwością można dostrzec, że wraz z upadkiem starych zasad, nastąpiło swego rodzaju bezprawie. Tu każdy jest sędzią - a raczej katem. Proces sądowy został zastąpiony przez widowisko cierpienia, z którego widzowie czerpią niepokojącą przyjemność, chorą satysfakcję z możliwości decydowania o czyimś życiu, bądź śmierci. Niełatwo tu o ludzkie odruchy, a osoby, które dostrzegają w zachowaniu społeczeństwa zło, stanowią niebezpieczne odchylenie od normy, błąd w systemie - którego lepiej się pozbyć.


Umiejętnie dawkowana akcja trzyma czytelnika w ciągłym napięciu. Drewery bezbłędnie przerzuca się pomiędzy narracją pierwszo- i trzecioosobową, włącza i wyłącza emocje oraz uczucia. Widać tu potencjał, a całość skrzy oryginalnością i pewnością w piórze. Autorka nie waha się, zna cel tej historii: wciągnąć, zszokować, zmusić do refleksji. Cela 7 spodobała mi się dużo bardziej, niż początkowo sądziłam. Już po przeczytaniu pierwszych pięćdziesięciu stron wiedziałam, że Kerry Drewery mnie ma. Dużo nie trzeba, aby dostrzec to coś w tej powieści. Historia Marthy Honeydew oraz innych bohaterów ukazuje czytelnikowi nie tylko chaotyczną alternatywę przyszłości, ale przedstawia prawdziwy dramat jednostki - człowieka skazanego na śmierć, pozbawionego podstawowych praw, traktowanego gorzej niż śmiecia. Człowieka będącego marionetką mediów, kozłem ofiarnym ludzi, workiem treningowym brutali, masochistów i socjopatów, ukrytych pod sukienkami, krawatami, koszulami oraz idealnymi małżeństwami. Cela 7 brutalnie uświadamia, jak wiele zła ma w sobie każdy z nas. Drewery nie wgłębia się zbytnio w aspekty psychologiczne bohaterów, lecz skupia się na sytuacji społecznej. Nie znaczy to jednak, że Martha, Isaac, czy Eve grający kluczową rolę w tej powieści, zostali potraktowani przez nią po macoszemu. Poznanie specyfiki tych bohaterów wymaga nieco więcej czasu, zmusza czytelnika do czytania między wersami. Owe czytanie między wersami stanowi tutaj bardzo ważny element - zwłaszcza podczas przyswajania relacji ze studia telewizyjnego.

,,Mogę być męczennicą. Ale ty musisz być wojownikiem."

Seria Kerry Drewery generalnie dedykowana jest młodzieży, ale i starszy czytelnik (jestem tego żywym przykładem) straci przy niej rachubę czasu. Pierwszą część dosłownie połknęłam - gdybym miała więcej wolnego czasu, zapewne przeczytałabym tę książkę za jednym posiedzeniem. Cela 7 sprawi, że zaczniecie zastanawiać się, do czego tak właściwie zmierzamy? Co tak naprawdę znaczy słowo sprawiedliwość i czy dosięga ona każdego? Prócz tego, powieść ta rzuca mroczne światło na mass-media oraz to, jak bardzo niepokojący wpływ mają one na odbiorców. Śmiało można tu mówić o medialnej manipulacji, okrucieństwie wobec drugiego człowieka oraz władzy, jaką posiada pieniądz. Powieść Cela 7 wzbudziła we mnie wiele emocji, dała mi mocno do myślenia oraz umiliła czas. Was, drodzy czytelnicy, gorąco zachęcam do lektury.

Trylogia Cela 7:

Cela 7 ~ Dzień 7 ~ Finał 7

* opis wydawcy
** opis wydawcy

Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu MłodyBook!