Menu

piątek, 28 lutego 2020

284. Poryw, Kinga Wójcik

Tegoroczny debiut będący rozpoczęciem kryminalnej serii o komisarz Lenie Rudnickiej. Książka, zgodnie z tytułem, porywa już od pierwszych stron, a silni i charakterystyczni bohaterowie z łatwością zapiszą się w pamięci czytelnika - Poryw autorstwa Kingi Wójcik swoją premierę miał lekko ponad miesiąc temu, więc czym prędzej zabierajcie się za lekturę! Zwłaszcza, że w przygotowaniu kolejny tom serii. 

Kinga Wójcik urodziła się w 1994 roku w Tomaszowie Mazowieckim. Z wykształcenia jest politologiem. Ukończyła Wydział Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego. Pochodzi z rodziny policyjnej. Prywatnie fanka buldogów francuskich i filmów z serii Transformers. *

Klemens Chmielny, sumienny księgowy, wzorowy syn i mąż pada ofiarą morderstwa. Żona, przyjaciel, pracownicy hotelu, w którym pracował, oraz zagadkowa kobieta ze zdjęcia, a nawet matka i ojciec ofiary - każde z nich mogło mieć motyw, aby pozbyć się Klemensa. Wszystko wskazuje na to, że ten niepozorny mężczyzna wiódł podwójne życie… Śledztwo prowadzi nowy tandem śledczy łódzkiej komendy - bezkompromisowa i ekscentryczna komisarz Lena Rudnicka wraz z nieśmiałym nowicjuszem, sierżantem Marcelem Wolskim. **


Debiutancka powieść Kingi Wójcik porywa czytelnika już od pierwszych stron. Pozornie błahe zniknięcie mężczyzny rozpoczyna lawinę nieprzewidywalnych zdarzeń, oraz otwiera drzwi do życia człowieka zaplątanego we własne tajemnice. Niestety sprawca afery nie może pomóc młodemu tandemowi łódzkiej policji, gdyż znajduje się w jednej z szarych lodówek w lokalnym Zakładzie Medycyny Sądowej. Autorka powołała do życia autentycznych i charakternych bohaterów: bezkompromisową i wyzutą z emocji komisarz Lenę Rudnicką, oraz Marcela Wolskiego, młodego sierżanta będącego przeciwieństwem swojej starszej koleżanki a zarazem partnerki. Para poznaje się w dosyć nietypowych okolicznościach, które drastycznie wpłyną na ich współpracę. 

Lena Rudnicka to flagowa bohaterka nowej serii kryminalnej debiutującej autorki. Seria ta zarówno pod względem tematyki, jak i oprawy graficznej bardzo przypomina mi sagę o Lipowie Katarzyny Puzyńskiej, jednak wcale mi to nie przeszkadza. Podoba mi się swego rodzaju minimalizm królujący na okładce oraz dynamiczne przygody łódzkich gliniarzy, które aż kipią od emocji, tajemnic i podejrzanych. W tej książce naprawdę dużo się dzieje, a przystępne pióro Kingi Wójcik sprawia, że można czytać właściwie bez przerwy! Komisarz Rudnicka kandydatką do otrzymania orderu uśmiechu zdecydowanie nie jest. Lena to wulgarna, chamska, bezwzględna, ale wyjątkowo skuteczna młoda pani komisarz, która wiele ukrywa zarówno przed bliskimi sobie osobami, jak i czytelnikiem. Komisarz skrywa swoje prawdziwe oblicze za fasadą obcesowości, arogancji i gruboskórności, i nawet po niemalże 500-stronicowym pierwszym tomie nie jestem w stanie stwierdzić, kim tak naprawdę jest Lena Rudnicka. Ta bohaterka jeszcze nieraz nas zaskoczy - i to nie tylko barwnymi hasłami i ripostami. Marcel Wolski to drugi główny bohater, syn komendanta, który wcześniej pracował w Warszawie. W przeciwieństwie do Leny, mężczyzna budzi pozytywne emocje w czytelniku. To dobry człowiek mający twardy kręgosłup moralny. Zapewne ta postać zostanie z nami na dłużej, z czego bardzo się cieszę, gdyż Marcela nie sposób nie polubić. Oczywiście fabuła nie kręci się tylko i wyłącznie wokół tej dwójki. Mamy szereg postaci drugoplanowych oraz epizodycznych - a także intrygujący wątek kryminalny pełen niejasności, ślepych uliczek i podejrzanych. 

Kinga Wójcik głównie skupia się na losach policjantów oraz śledztwa z ich punktu widzenia, ale raz za czas mamy okazję przyjrzeć się z bliższa podejrzanym lub osobom zamieszanym w sprawę. Pojawiają się również treści związane z życiem prywatnym głównych postaci. Dzięki takiemu sposobowi relacjonowania zdarzeń czytelnik nie nudzi się nawet przez moment - autorka co rusz częstuje nas szokującymi faktami z życia ofiary, które w mniejszym bądź większym stopniu rzutują na sprawę kryminalną. Prawda została głęboko zasypana sekretami i kłamstwami. Zarówno Klemensa Chmielnego, jak i innych osób. 


Pierwszy tom serii o komisarz Lenie Rudnickiej zrobił na mnie jak najbardziej pozytywne wrażenie. Autorka umie przyciągnąć i utrzymać uwagę czytelnika - dodatkowo udało jej się wykreować dynamicznych i nieprzewidywalnych bohaterów, o których chce się czytać - co prawda, główna bohaterka miejscami już przesadza ze swą wszechobecnymi bluzgami, ale potrafi również rozśmieszyć. co do prokuratora Nawrockiego - barwna i niełatwa postać; mało brakowało, a sama dałabym się nabrać. Więcej zdradzać nie będę, a Ci którzy książkę przeczytali, powinni wiedzieć, o co mi chodzi. 

Zachęcam Was do sięgnięcia po debiut Kingi Wójcik, zwłaszcza że drugi tom serii o komisarz Lenie Rudnickiej pod tytułem Spektakl już jest w przygotowaniu. Sądzę, że przygody młodego tandemu łódzkiego zespołu policjantów przypadną Wam do gustu równie mocno co mnie. 

* materiały wydawcy
** materiały wydawcy

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka!

poniedziałek, 24 lutego 2020

283. Ostatni Namsara, Kristen Ciccarelli

Ostatni Namsara to pierwszy tom trylogii Iskari oraz kolejna perełka z gatunku fantastyki, na którą udało mi się trafić. Co więcej, książka ta jest debiutem Kristen Ciccarelli, a uwierzcie mi, że gdybym nie znalazła tej informacji na stronie autorki, to zwyczajnie bym w to nie uwierzyła. Ostatni Namsara to historia pełna baśni, smoków, a także brutalnych i zaskakujących zwrotów akcji. W tle gorące piaski pustyni i klimat rodem z Baśni tysiąca i jednej nocy

Kristen Ciccarelli dorastała na Półwyspie Niagara na południowym Ontario w Kanadzie na plantacji winogrona należącej do jej dziadka. Zanim stała się bestsellerową autorką, pracowała w piekarni, była baristką, księgarką i zajmowała się wyrobem ceramiki. * Jej debiutancka powieść Ostatni Namsara została przetłumaczona na dwanaście języków. 

Na początku był Namsara – zrodzony z nieba i ducha – który wszędzie, gdzie się pojawił, przynosił miłość i śmiech. Lecz gdzie jest światło, tam musi być ciemność. Dlatego była też Iskari – zrodzona z krwi i blasku księżyca. Niszczycielka. Przynosząca śmierć. Oto legendy, na których wychowała się Asha, córka króla Firgaardu. Opowiadano je szeptem, a ona słuchała z zapartym tchem, zafascynowana zakazanymi bohaterami z przeszłości. Jednak dopiero kiedy sama stała się najbardziej zaciekłym, budzącym postrach pogromcą smoków, przyjęła rolę następnej iskari – samotny los, który sprawił, że Asha czuła się jak broń w cudzych rękach, a nie dziewczyna. Asha walczy ze smokami i przynosi ich głowy królowi, lecz żadne z tych trofeów nie jest w stanie jej uwolnić od więzów obowiązku: ślubu z okrutnym komendantem, człowiekiem, który zna prawdę o jej naturze. Gdy Asha dostaje szansę uwolnienia się w zamian za zabicie najpotężniejszego smoka w Firgaardzie, odkrywa, że stare opowieści mają w sobie więcej prawdy, niż mogła się spodziewać. **


Ostatni Namsara to książka, która na polskim rynku wydawniczym pojawiła się w 2018 roku i właściwie od tamtego momentu miałam ją w głowie. Głównie z dwóch powodów: cudowna okładka oraz fabu ła, która zwyczajnie nie mogłaby mi się nie spodobać. Magiczne, ale zakazane opowieści, smoki i ich zabójczyni, przeklęci kochankowie oraz klimat rodem z Baśni tysiąca i jednej nocy, wypełniony fabularnymi twistami niczym Ember in the Ashes Saby Tahir. Egzemplarz otrzymałam od wydawnictwa zaledwie tydzień temu i wprost nie mogłam się powstrzymać od sięgnięcia po tę opowieść - i wiecie co? Był to strzał w dziesiątkę. Już po przeczytaniu pierwszego rozdziału wiedziałam, że będzie to jedna z książek mojego życia. W fantastyce zaczytuję się od dawna i czasami ciężko mnie zadziwić, lecz Ostatni Namsara zaskoczył mnie oryginalnością fabuły, jak i kreacją głównej bohaterki. Co prawda wątek miłosny nie był wyjątkowo wyszukany, jednak stopniowo budowane relacje dodały mu autentyczności, a sposób przedstawienia ich sprawił, iż uczucie to smakowało niczym prawdziwy zakazany owoc. 

Asha to silna i nieposkromiona bohaterka, ukochana córka króla, która niegdyś zesłała na swe królestwo śmierć - teraz musi odkupić swe winy i przynieść swemu ojcu głowę najstarszego i najpotężniejszego smoka. Jest znana jako Iskari, czyli ta, która przynosi śmierć i zniszczenie. A jej los wydaje się być przesądzony. Asha jest księżniczką, która w niczym nie przypomina tych z bajek. Harda, dzika, silna w słowie i czynie, bezlitosna, a także oszpecona. Jednak nawet pomimo niełatwego charakteru i swej bezkompromisowości bez problemu zaskarbia sobie sympatię czytelnika. Iskari nie jest jedyną ciekawą bohaterką. Moją uwagę przykuł także brat głównej bohaterki Dax, jej kuzynka Saphira, a także Jarek - komendant, a także czarny charakter, który wzbudzał we mnie podobne odczucia co Joffrey w Grze o Tron.

Jednym z najbardziej zaskakujących elementów debiutanckiej powieści Kristen Ciccarelli jest fakt, iż to, co czytelnik dowiaduje się na początku książki okazuje się... wielkim, brudnym kłamstwem. Autorka zupełnie w nie-debiutanckim stylu nie patyczkuje się z odbiorcą. Ciccarelli jest brutalna niczym świat, który wykreowała - i chyba właśnie dlatego tak mocno przepadłam w tej historii. Ponieważ nie wiadomo, co się wydarzy w każdym kolejnym rozdziale oraz kto doczeka zakończenia. Przewidywalność to coś, czego czytelnik tu nie doświadczy. Akcja powieści toczy się w królestwie Firgaardu, które powstało na fundamentach opowieści, lecz wraz z biegiem czasu zostały one surowo zakazane przez władców. Firgaard został założony przez Elormę, Pierwszego Namsarę, który przyniósł święty płomień z pustyni. 


Ostatni Namsara to historia, która sama w sobie posiada wiele historii. Kristen Ciccarelli stworzyła świat z bogatą oraz barwną mitologią, a także umieściła w nim potężne i majestatyczne smoki uwielbiające opowieści. Króluje tu dychotomiczny podział bohaterów na dobrych i złych, i jednocześnie nie brakuje postaci, które skrywają swoje prawdziwe oblicze. Ciccarelli w magiczny sposób kreśli swoją opowieść - czaruje i kusi czytelnika, niczym Asha smoki. Autorka operuje plastycznym i dynamicznym piórem. Moje pierwsze spotkanie z jej twórczością uznaję za wyjątkowo udane i już zacieram rączki na Uwięzioną królową - a tymczasem odkładam Ostatniego Namsarę na wyjątkowe miejsce w mojej biblioteczce. Fantastyczna!

* materiały wydawcy
** materiały wydawcy


Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu IUVI!


czwartek, 20 lutego 2020

282. Wszystko albo nic, M.S. More

Świeżynka z gatunku literatury kobiecej, a także debiut literacki młodej polskiej autorki, ukrywającej się pod intrygującym pseudonimem artystycznym M.S. More. Wszystko albo nic to książka, która kusi zmysłową okładką obiecującą płomienny romans oraz lawinę gwałtownych uczuć. Idealna lektura na luty, który mi przede wszystkim kojarzy się z walentynkami! Jednak jak zapewne doskonale wiecie - z tymi debiutami to tak różnie bywa. Zwłaszcza jeżeli chodzi o literaturę kobiecą. 

M.S. More to stworzony na potrzeby aplikacji Wattpad pseudonim artystyczny Magdaleny Łopąg, studentki pedagogiki, której serce lata temu skradły romanse zagranicznych autorek. Pisze od kilku lat, od niedawna dzieli się swoimi utworami w internecie. Uwielbia wsłuchiwać się w słowa piosenek, które często są dla niej źródłem natchnienia podczas pisania — jej ulubionym wykonawcą jest raper Filipek. Kocha zwierzęta, zwłaszcza swoją kotkę Pyzię, która jest jej oczkiem w głowie.  *

Natalie ma bogatego ojca, przyjaciółkę Gen, która poszłaby za nią w ogień, i krąg znajomych, z którymi spędza czas na zabawie, plotkach i wygłupach. Na pozór: nastolatka jakich wiele. Co prawda niedawno rozstała się ze swoim chłopakiem Aaronem, ale na horyzoncie pojawił się właśnie tajemniczy brunet Blaise. Natalie jeszcze nie wie, czy Blaise bardziej ją irytuje, czy fascynuje... Bo intryguje na pewno. Wydaje się, że dziewczyna przeżyje wkrótce płomienny romans. Jednak życiowe ścieżki nie zawsze biegną prosto, a powierzchowne sądy nie w każdym przypadku okazują się trafne... **

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz sięgnęłam po powieść z gatunku literatury kobiecej i choć nie jestem fanką tego typu książek, to muszę przyznać, że w ostatnim czasie nabrałam ogromnej ochoty na historie z gorącym romansem w roli głównej! Jeżeli chodzi o ten gatunek, moją niezaprzeczalną faworytką jest Whitney G., której każda romantyczna opowieść skradła cząstkę serca, a zwłaszcza Thirty Day Boyfriend. Sięgając po Wszystko albo nic, miałam cichą nadzieję, że M.S. More okaże się moją polską Whitney G. - jednak debiut ten, choć lekki i całkiem przyjemny w odbiorze, posiada też kilka wad, które trochę dały mi w kość podczas lektury. 


Wszystko albo nic to lekka, niezobowiązująca lektura, która sprawdzi się po ciężkim dniu w pracy bądź nużących wykładach na uczelni. Co prawda, nie jest to literatura górnolotna - raczej zwykłe babskie czytadło, jednak i tak spędziłam przy tej książce dobre chwile. Autorka posługuje się prostym językiem, przy którym czytelnik może wyłączyć umysł i pozwolić sobie na pełen relaks. Historia została przedstawiona z perspektywy głównej bohaterki, osiemnastoletniej Natalie Rosley, z jednorazowym przeskokiem na męskiego głównego bohatera, czyli Blaise'a Dallasa. Wartka akcja, silny magnetyzm między kluczowymi postaciami i nieprzewidywalność ich zachowań zdecydowanie opowiadają się po stronie debiutu M.S. More. Natalie to charakterna bohaterka nie dająca sobie w kaszę dmuchać, z kolei Blaise to czarujący, pewny siebie bohater, który wie czego chce i nie cofnie się przed niczym, aby to zdobyć - jednocześnie skrywa brudną tajemnicę. 

Lekkość historii i niezaprzeczalna charyzma bohaterów połączona z relacją love-hate wciągają odbiorcę w spiralę gwałtownych uczuć, zabawnych sytuacji, potyczek słownych i uroków młodości. A jednak - Wszystko albo nic nie jest książką idealną. W trakcie lektury dosyć często czułam irytację, którą budziła we mnie Natalie Rosley, co chwilę marudząca jak jej źle w roli beztroskiej córki miliardera, jednocześnie leżąc w wannie i nie przejmując się niczym poważnym. Ponadto jej reakcje były stanowczo przesadzone, a powody do robienia dram naciągnięte jak guma w majtkach Tess Holliday - i choć bohaterka nie chciała być rozpieszczoną latoroślą bogacza, a córką hydraulika, to właśnie w takiej roli sprawdzała się znakomicie: pyskata, marudna, zabijająca czas błahostkami i imprezami, oraz niedająca czytelnikowi żadnego powodu, by uważał, że stać ją na coś więcej. W dodatku Natalie miała tendencję do nadużywania takich słów jak dupek i głupek, co również szybko przestało mnie bawić, a zaczęło działać na nerwy. Właściwie niezbyt polubiłam jej osobę, choć miewała lepsze momenty, w których mogłam powiedzieć, że... czuję do niej sympatię, ale jej kolejne zachowania szybko deptały te pozytywne uczucia, dlatego mogę napisać, że Natalie Rosley w roli narratorki niezbyt dobrze się spełniła, ale też nie zupełnie najgorzej. Jeżeli chodzi o długość rozdziałów oraz dynamikę akcji jestem bardzo na tak. Czy poirytowana, czy zaintrygowana, na nudę marudzić nie mogłam. Choć... zakończenie okazało się dosyć przewidywalne. 


Podsumowując, Wszystko albo nic to dobry sposób na relaks i niezły debiut z gatunku literatury kobiecej, jednak autorka musi popracować nad kreacją bohaterów, tak aby mieli w sobie coś więcej niż ładne buźki i niezłe teksty. Resztę oceniam pozytywnie. Miło było przenieść się do świata, w którym rządzi młodość i beztroska, jednak pojawiają się również tajemnice i smutki dnia codziennego. Natalie i Blaise to nieidealna para, przez co ich relacja jest jedyna w swoim rodzaju - pełna przepychanek, ale również chemii, dzikiej pasji oraz uczuć - jednocześnie niechcianych i silnych. Nie ukrywam, że do autorki, która miała początki na Wattpadzie podeszłam ze sporą ostrożnością, a zostałam całkiem pozytywnie zaskoczona. Błyskawiczna lektura, przy której można odpłynąć w świat bohaterów - jednak do książki warto podejść z przymrużeniem oka. 

* materiały wydawcy
** materiały wydawcy

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Editio Red! 


poniedziałek, 17 lutego 2020

281. Złodzieje snów, Maggie Stiefvater

Kontynuacja Króla Kruków, czyli młodzieżowego bestsellera fantasy. Złodzieje snów to druga część czterotomowego The Raven Cycle, która bezpośrednio łączy się z poprzednim tomem, także zanim zabierzecie się za tę książkę, koniecznie przeczytajcie Króla Kruków. Seria autorstwa Maggie Stiefvater jest jedną z tych, które chciałam przeczytać od bardzo, bardzo dawna, a w trakcie oczekiwania na spotkanie z bohaterami, w moim umyśle powstał swego rodzaju obraz ich historii, jednak autorka kompletnie mnie zaskoczyła. The Raven Cycle nie jest tym, czego oczekiwałam - jednak wcale nie jest to wadą serii, gdyż zdecydowanie należy ona do tych zaskakujących i nieodkładalnych.

Maggie Stiefvater to amerykańska pisarka i artystka, absolwentka historii. Śpiewała na weselach, pracowała jako redaktor techniczny, instruktorka kaligrafii, kelnerka. Teraz, jak sama mówi, w dzień jest zawodową pisarką, a w nocy – artystką. Sama tworzy ilustracje do zwiastunów swoich książek, a razem z siostrą komponuje do nich muzykę. W Polsce ukazało się kilka jej powieści, m.in. trylogia Drżenie (Drżenie, NiepokójUkojenie) i cykl Król Kruków (Król Kruków, Złodzieje snów, Wiedźma z lustra, Przebudzenie króla). Mieszka w Virginii z mężem i dwójką dzieci. *

Ronan Lynch wciąż głębiej zapada się w swoich snach, które stają się coraz bardziej realne i coraz mocniej wkraczają w jego życie na jawie. Teraz, gdy przebudziła się linia mocy dookoła Cabeswater, nic już nie będzie takie samo. Tymczasem pewien tajemniczy Szary Mężczyzna szuka artefaktu, który pozwoliłby kraść przedmioty ze snów, i przypuszcza, że Ronan go ma. Czy czwórka przyjaciół – Ronan, Gansey, Blue i Adam – poradzi sobie z tym, co szykuje dla nich los, i czy w końcu uda im się znaleźć legendarnego Króla Kruków – Glendowera? Stawką jest wielka moc i ktoś musi być gotów, by jej użyć. **


Wielkie poszukiwania legendarnego Glendowera trwają nadal. Blue, Gansey, Adam i Ronan są zdeterminowani, by go odnaleźć - zwłaszcza Gansey, dla którego walijski władca stał się czystą, słodką obsesją. W Złodziejach snów autorka w dużej mierze skupia się na postaci Ronana Lyncha, jednego z czołowych bohaterów, niegrzecznego chłopca, który od czasu śmierci ojca znajduje się na równi pochyłej prowadzącej do najmroczniejszych obszarów swojej duszy. W pierwszym tomie postać środkowego brata Lynch niezbyt przypadła mi do gustu. Ronan to trudny, mroczny i skomplikowany bohater, który najpierw budzi w czytelniku negatywne emocje, a dopiero później coś w rodzaju tolerancji, która dopiero w drugim tomie zamienia się w sympatię oraz zrozumienie. Po przeczytaniu kontynuacji Króla Kruków, jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co Maggie Stiefvater zrobiła z tą postacią - przyznam, że przerosło to moje oczekiwania i przykuło do książki na dobre kilka godzin. Ronan Lynch to jeden z głównych powodów, dzięki którym mogę powiedzieć, że Złodzieje snów to naprawdę porządna kontynuacja serii z ogromnym potencjałem. W tej części jego postać zdecydowanie wysuwa się na pierwszy plan - we wcześniejszym tomie główne skrzypce grali Blue Sargent i Adam Parrish. Tu, choć wciąż obecni, słusznie ustępują miejsca temu zniszczonemu chłopakowi o skłonnościach autodestrukcyjnych - wypełnionemu beznadziejnością i uciekającemu w mroczny świat snów. 

,,Jeśli nigdy nie widziało się gwiazd, świeczki wystarczały''.

Akcja powieści coraz bardziej się komplikuje. Pojawiają się nowe poszlaki, zaczarowane artefakty, a także bohaterowie - złowrodzy, tajemniczy, mniej lub bardziej realni, a niektórzy zupełnie nie z tego świata. Wydarzenia z przeszłości majaczą w tle, w słowach jasnowidzących, dodając całości suspensu, magicznej aury, a także tajemnicy. 

Drugi tom zdecydowanie utwierdza czytelnika w przekonaniu, że seria ta jest dedykowana dla inteligentnego i aktywnego odbiorcy, który potrafi czytać pomiędzy wersami. Już sam język autorki nie można nazwać młodzieżowym, choć seria właśnie do fantastyki młodzieżowej należy, gdyż obfituje on w niedopowiedzenia, alegorie i liczne środki stylistyczne. Nie brak tu również odniesień do wydarzeń historycznych - właściwie cała fabuła została ugruntowana na historii. Glendower to Owain Glyndŵr, walijski książę pochodzący z królewskiego rodu Jorwerthów, spadkobierca książąt Powys, najpotężniejszy magnat Walii. Zapewne w tym miejscu znikają fakty, lecz i tak seria stanowi ciekawą wariację fantastycznych losów legendarnego księcia.  


Maggie Stiefvater w ciekawy sposób kontynuuje losy bohaterów. Barwnie rozbudowuje ich historię oraz sprytnie łączy poszczególne wątki w całość. Złodzieje snów to mroczna kontynuacja wciągająca czytelnika w umysł Ronana Lyncha wypełniony koszmarami, które zdążyły przeniknąć do rzeczywistości. Autorka zaskoczyła mnie pomysłem bezpośrednio związanym z tytułem części - jak dla mnie, fenomenalne posunięcie, dzięki któremu cała seria wiele zyskała.  W kolejce ustawiają się następne części, czyli Wiedźma z lustra oraz zakończenie historii Przebudzenie króla. 

* lubimy czytać
** materiały wydawcy

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Uroboros!
 

sobota, 8 lutego 2020

280. Anioły z Lovely Lane, Nadine Dorries

Intrygujące losy czterech młodych kursantek pielęgniarstwa, pochodzących z różnych środowisk społecznych. W tle Anglia 1953 roku. Anioły z Lovely Lane to pierwsza część czterotomowej serii Pielęgniarki autorstwa Nadine Dorries. Pozycja dla fanów literatury społeczno-obyczajowej, a także historii, w którą można niesamowicie zaangażować się emocjonalnie. 

Nadine Dorries pochodzi z Liverpoolu. Sama również ukończyła szkołę pielęgniarską i pracowała w tym zawodzie, doskonale zatem zna temat i branżę. Od 2005 roku jest posłanką do Parlamentu z okręgu Mid-Berdfordshire. Ma trzy córki. Jest autorką wielu bestsellerowych powieści obyczajowych, a kolejne tomy serii o pielęgniarkach z Lovely Lane niezmiennie wzbudzają emocje i zachwyt czytelniczek. *

Do domu pielęgniarek przy Lovely Lane w Liverpoolu przybywa pięć nowych uczennic, żeby rozpocząć praktyki w szpitalu St Angelus. Dana jest Irlandką i uciekła z rodzinnego gospodarstwa. Victoria pochodzi z arystokracji, ale jej rodzina jest zadłużona po uszy. Beth, córka wojskowego, zaprzyjaźnia się z charakterną Celią Forsyth. Pammy zaś urodziła się w najgorszej dzielnicy Liverpoolu i od zawsze ma w życiu pod górkę. Rzeczywistość, z którą przyszło im się zmagać, jest skomplikowana i silnie zhierarchizowana. Są zasady, których bezwzględnie należy przestrzegać, a w St Angelus każdy ma swoje miejsce - i biada tym, którzy zbłądzą poza jego granice lub spróbują się zbuntować przeciw panującemu porządkowi… **


Anioły z Lovely Lane to nad wyraz sympatyczna historia osadzona w powojennej Anglii. Autorka stopniowo wprowadza czytelnika w rzeczywistość bohaterek, po kolei w pewien sposób prezentując każdą ze sztandarowych postaci. Dana Brogan pochodzi z Irlandii, a całe swoje życie spędziła na farmie, gdzie nikt nie wierzył, że uda jej się dostać na prestiżowy kurs pielęgniarstwa w Liverpoolu - a w szczególności jej ojciec. Pamela Tanner (Pammy) wychowała się w najgorszej liverpoolskiej dzielnicy - Arthur Street, o której każdy mówi z kpiną. Victoria Baker to córka zubożałych arystokratów, pół-sierota i jedyna deska ratunku ojca, którzy planuje wydać ją dobrze za mąż. Panna Baker postanawia jednak iść własną drogą. Beth Harper to zdyscyplinowana i ambitna córka wojskowego, której nie brak pewności siebie. Po egzaminie bohaterki zostają przydzielone do różnych oddziałów szpitala. Dana, Pammy, Victoria oraz Beth muszą zmierzyć się z własnymi lękami i słabościami, a także niektórymi nieprzychylnymi starszymi i wysoko postawionymi pracownikami szpitala St Angelus, którzy często kierują się stereotypami i własnymi uprzedzeniami. Zwłaszcza Dana i Pammy burzące dotychczasowe standardy szpitala. Dziewczyny przechodzą trudne momenty, lecz nieustannie się wspierają i pomagają sobie nawzajem. Pomiędzy kursantkami rodzi się prawdziwa przyjaźń na dobre i złe, która pomaga im przetrwać egzaminy, a także pierwszy rok nauki zawodu. 

Autorka skupia się nie tylko na losach młodych kursantek, ale także starszego personelu St Angelus. Wraz z rozwojem fabuły coraz lepiej poznajemy głównych bohaterów oraz coraz mocniej związujemy się z nimi emocjonalnie. Dana, Pammy i Victoria zdobyły moją sympatię bez najmniejszego problemu - nie mogę jednak powiedzieć tego samego o Beth, którą poznajemy z tej niezbyt pozytywnej strony. Dopiero wraz z czasem wkrada się ona w łaski czytelnika. Nadine Dorries stworzyła bohaterki nad wyraz autentyczne. Mocną stroną powieści jest również realistyczne tło wydarzeń - autorka z dokładnością godną podziwu odwzorowała zjawiska społeczne, kulturowe a także historyczne Anglii z 1953 roku. Co więcej - z łatwością można dostrzec jej znajomość zawodu, o którym postanowiła stworzyć historię. Poznajemy kondycję państwa po II Wojnie Światowej - w tym dowiadujemy się sporo na temat ówczesnego NHS (National Health Service), czyli brytyjskiej narodowej służbie zdrowia. Sporo ciekawostek znajduje się w przypisach - na przykład popularne powiedzonka, bądź zabobonne wierzenia Anglików. Prócz tego, czytelnik ma okazję poznać stosunek Brytyjczyków do Irlandczyków.


Jak można się domyślić, historia obfituje w opisy szpitalnej rzeczywistości - często smutnej i przytłaczającej. Dzięki tej lekturze czytelnik doceni zawód pielęgniarki, dostrzeże trud i poświęcenie, które są nieodzownymi towarzyszami każdego dyżuru. Choć nigdy wcześniej nie patrzyłam na to w ten sposób, to dzisiaj mogę śmiało napisać, czy też powiedzieć, że uważam, iż bycie pielęgniarką to prawdziwe powołanie. Jednak Anioły z Lovely Lane to nie tylko zawodowe przeżycia młodych pielęgniarek, lecz także historia zawierająca elementy romansu oraz suspensu - udana mieszanka, przy której czytelnik nie będzie się nudził. 

Cieszę się, że mogłam dowiedzieć się sporo nowych faktów na temat historii Anglii, a także rozwoju medycyny - i to w tak przyjemny sposób. Druga połowa XX wieku była tą dosyć rewolucyjną, jeżeli chodzi właśnie o medycynę, także warto przyjrzeć się temu ze strony personelu szpitala. Warto również zaznaczyć, iż autorka jest z wykształcenia i zawodu pielęgniarką, także zna temat od podszewki. 

* Lubimy czytać
** materiały wydawcy

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka!

wtorek, 4 lutego 2020

279. Aryjskie papiery, Jerzy Dynin

Poruszająca historia człowieka, który podczas II Wojny Światowej oszukał przeznaczenie, przyjmując fałszywą tożsamość. Aryjskie papiery to przeżycia jednej osoby wypowiadającej się za tysiące cierpiących i prześladowanych ludzi. Głos poległych, wspomnienie strachu, bólu i głodu. Książka ta została doceniona przez poprzedniego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Baracka Obamę. 

Jerzy Dynin urodził się w 1925 roku w Łodzi. W czasie wojny, wraz z matką, współdziałał z Armią Krajową i polskim państwem podziemnym, za co w 2019 r. został uhonorowany medalem Pro Patria, przyznawanym za zasługi w kultywowaniu pamięci o walce o niepodległość Rzeczypospolitej Polskiej. Po wojnie wyjechał najpierw do Palestyny, a potem do USA, gdzie przez większość życia zajmował się biznesem. Mieszka z rodziną w Athens, w stanie Georgia. *

Ile rodzin jest w stanie jeść z jednego talerza? Jak uniknąć obowiązkowego korzystania z miejskiej łaźni? Czy miłość da się ukryć tak jak pochodzenie? Czy rodzinna biżuteria zagwarantuje przetrwanie? Dlaczego, walcząc o swoje życie, ratować również kogoś obcego? We wrześniu 1939 roku Dyninowie, zamożna łódzka rodzina żydowska, uciekają najpierw do Wilna, a potem na Kresy. Czternastoletni wtedy Jerzy razem z matką i siostrą trafia pod opiekę rodziny Plater-Zyberków, która zmienia im jedną literę w nazwisku i przedstawia jako swych krewnych. **


Jerzy Dynin rozpoczyna swą opowieść od opisu jego jeszcze normalnego, przedwojennego życia. Poznajemy go jako zdolnego chłopca należącego do szanowanej rodziny Żydowskiej, ucznia  łódzkiego gimnazjum społecznego, aktualnie VIII LO im. A. Asnyka. Autor przybliża czytelnikowi swoją osobę, pisze o swojej rodzinie, miejscu zamieszkania. Dyninowie mieszkali w Łodzi, którą opuścili we wrześniu 1939 roku, zostawiając za sobą rodzinę, dom, przyjaciół i sporą część majątku. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, co ich czeka - jak wiele stracą, ile nocy spędzą sparaliżowani strachem o siebie i swoich bliskich. 

W ostatnich latach sporo mówi się o II Wojnie Światowej, a niektóre teorie i prawdy potrafią zadziwić i przerazić. Wystarczy przytoczyć tu przemowę Władysława Putina z okazji 75. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz, by zdać sobie sprawę, jak elastyczna potrafi być owa prawda. Aryjskie papiery to książka przypominająca swego rodzaju świadectwo Jerzego Dynina, który nie tyle co widział, ile doświadczył na własnej skórze okrucieństwa i czystego, chorego zła wyrządzonego mu przez drugiego człowieka. Człowieka, który podobno został stworzony na podobieństwo Boga, lecz patrząc wstecz coraz częściej zastanawiam się, o jakim bogu była mowa, bo chyba nie o tym, w którego ja osobiście wierzę. 

Jerzy Dynin zmieniając jedną literkę w swoim nazwisku (Dunin) przyjął tożsamość polskiego arystokraty, unikając tym śmierci z rąk wyznawców Hitlera i jego ideologii o czystości rasowej. Podczas sześciu lat wojny Dyninowie wielokrotnie zmieniali miejsce zamieszkania, niejeden raz przekraczając przy tym granice państw Europejskich. Początkowo poruszali się na wschód, odwiedzając po drodze, między innymi, Warszawę, by zatrzymać się w Wilnie. Dyninowie spędzili tam dwa lata, żyjąc podobnie jak w rodzinnej Łodzi. Wojna tak naprawdę dopadła ich w 1941 roku. Na swej drodze spotkali wielu złych, ale także i dobrych ludzi, którzy ryzykując własne życie, ratowali ich. Na szczególną uwagę zasługuje rodzina Plater-Zyberków - szczególnie przejęta losem rodziny Jerzego. Autor Aryjskich papierów pisze, że bez ich pomocy nie przetrwaliby wojny. 


Jerzy Dynin w swych wspomnieniach, pisanych w 1946 roku, a zebranych w całość w 2002, opisuje szczególnie sytuację społeczną Polski i Litwy, oraz głównie koncentruje się na losach Żydów. To właśnie tam Dyninowie przeżywają najmroczniejsze chwile swojego życia - jednakże nie da się ukryć, że los Jerzego, jego mamy oraz siostry jest lepszy od wielu innych ludzi obciążonych w trakcie wojny żydowskim pochodzeniem. Dyninowie unikają ghetta, lecz głowa rodziny zostaje skazany na wywózkę w nieznane. Jerzy musi przejąć rolę ojca, zadbać o mamę i malutką wówczas siostrzyczkę. 

Dzwonię. Drzwi otwiera starsza kobieta. "Czy jest pan Głowiński?", pytam na wpół przytomnie. "A któż to taki?", odpowiada. Łzy się cisną do oczu...

Czytelnik zostaje przytłoczony opisem cierpienia i okrucieństwa. Nawet po lekturze nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak wiele przeszli Ci ludzie, ile zupełnie niewinnych ludzi straciło życie w imię jakiejś chorej idei. W szczególności niczemu winnych dzieci, które urodziły się w złym miejscu i złym czasie. W moje serce wyjątkowo mocno trafiły reprodukcje rodzinnych zdjęć Jerzego, a w szczególności portrecik Maji, kuzynki Jerzego, która mając zaledwie kilka latek została zamordowana wraz ze swoją babcią w obozie Treblinka w 1942 roku. 

Aryjskie papiery to poruszające i niezwykle szczere wspomnienia człowieka, któremu udało się przeżyć II Wojnę Światową nawet z bezustannie ciążącym wyrokiem śmierci - pochodzeniem żydowskim. Książkę warto przeczytać dla samego siebie - oraz dla prawdy i pamięci o tych, którzy polegli. 

* Lubimy czytać
** materiały wydawcy

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka!

sobota, 1 lutego 2020

278. Moc, Anna Lewicka

Finałowy tom Trylogii Mocy i Szału autorstwa Anny Lewickiej. Książki tej nieco się obawiałam po kiepskiej części drugiej noszącej tytuł Szał. Przygody Igi Olszańskiej doprawdy doprowadziły mnie do szału, a od kompulsywnego przewracania oczami omal nie nabawiłam się zeza, a uwierzcie, że krótkowzroczność całkowicie mi wystarczy. Środkowej siostry Olszańskiej kompletnie nie polubiłam (przyznam, że po upływie czasu nie lubię jej jeszcze bardziej), tak samo jak głównego męskiego bohatera, czyli Alexa, będącego jej charakterologicznym odpowiednikiem. Na szczęście trzecia i ostatnia część skupia się na losach najstarszej siostry - niejakiej Sówki, czyli Aleksandry, o której już słyszeliśmy co nieco w poprzednich tomach. Czy ostatni tom Moc uratuje Trylogię Mocy i Szału? 

Anna Lewicka to kobieta – orkiestra: pisarka, księgowa, żona i matka dwójki dzieci. Z całej duszy feministka. Pochodzi z Łodzi, ale mieszka w Warszawie – złamała swoje serce na pół i oddała po równo każdemu z tych miast. Hoduje ziarna kefirowe i uprawia miętę balkonową, a w wolnych chwilach, kiedy akurat nie pisze – szyje i projektuje ubrania (drugim okiem oglądając Netflixa). Uwielbia też spotykać się z grupą wieloletnich przyjaciół na wspólne rozgrywanie sesji RPG i planszówki. Książki od zawsze stanowiły nieodłączną część jej życia, a przez ostatnie lata także i sfery zawodowej – jako tłumacz przełożyła z języka angielskiego kilkanaście tytułów. Od dziecka z fascynacją zanurzała się w lekturach mitologii, baśni i legend z całego świata, a później również w osobliwych kreacjach pisarzy fantastycznych, aż w końcu sama zaczęła tworzyć w głowie własne światy i opowieści. *

W ZWIĄZKU Z TYM, IŻ JEST TO TRZECI TOM TRYLOGII, MOGĄ POJAWIĆ SIĘ NAWIĄZANIA DO POPRZEDNICH TOMÓW, A CO ZA TYM IDZIE - SPOILERY. 

Złowieszczy cień zapada nad rodziną sióstr Olszańskich. Po tajemniczym zniknięciu Igi, jej najstarsza siostra, Sówka, postanawia wziąć sprawy we własne ręce i dowiedzieć się, jakie siły stoją za ostatnimi wydarzeniami. W tych poszukiwaniach pomaga jej Gustav, którego poczucie odpowiedzialności również nakazuje mu zadbać o bezpieczeństwo swoich najbliższych. Nie wiedzą jednak, że w tym samym czasie wiedźma szykuje swoją pułapkę… Idąc śladami wiedźmy, Sówka i Gustav przebywają drogę przez jesienne Bieszczady po zimną, pełną wichrów Islandię, i niezauważenie zbliżają się do siebie, połączeni wspólnym celem. Czy na tej wulkanicznej wyspie znajdą odpowiedzi na swoje pytania? Czy zdążą ocalić rodzinę, zanim okaże się za późno? **


Trylogia Mocy i Szału to historia trzech sióstr Olszańskich z magią oraz siłami nadprzyrodzonymi w tle. Pierwszym tomem trylogii Anny Lewickiej jest Więź, po który sięgnęłam w październiku 2019 roku. Skupiał się on na losach Alicji Olszańskiej, warszawskiej studentki, która podczas zimowej przerwy postanawia wybrać się w Bieszczady. Poznaje tam Wiktora oraz trafia na trop magicznej, ale i niebezpiecznej tajemnicy przeklętego jeziora. Wydarzenie to rozpoczyna szereg niespodziewanych zdarzeń, które drastycznie wpłyną na życie Alicji, Wiktora, a także dwóch starszych sióstr dziewczyny i przyjaciół mężczyzny. Więź czaruje zimowym klimatem i romantyczną historią. Z kolei druga część prezentuje losy Igi - środkowej, rozrywkowej i odważnej siostry Olszańskiej. Jej historia jest bezpośrednio związana z poprzednim tomem, jednak zostaje przedstawiona w nieco inny sposób. Nie znajdziemy tu romantycznego klimatu Więzi, lecz emocjonujący rollercoaster, który mi osobiście do gustu nie przypadł. Jak dla mnie był przesadzony i infantylny. W Mocy autorka wraca do korzeni. Już po pierwszym rozdziale wiedziałam, że książkę będzie mi się czytało o wiele lepiej niżeli Szał. Po pierwsze i najważniejsze - zmiana głównej bohaterki; po drugie - powrócił magiczno-romantyczny klimat rodem z pierwszego tomu. Po trzecie - Iga zaginęła, więc do pewnego momentu nie będę musiała znosić jej zachowania. W poprzednich tomach postać niejakiej Sówki przewijała się gdzieś w tle - już z samych komentarzy i spostrzeżeń młodszych sióstr można było wywnioskować, że Aleksandra Olszańska to poważna i nieco snobistyczna osoba, nienawidząca berserków. Często zastanawiałam się, skąd wzięła się ta nienawiść? Jakie wydarzenie zaważyło na jej niechęci do nich? Jednak moją główną zagwozdką było, kim jest ta przeklęta wiedźma?

Trzeci tom na tle Szału wypada... rewelacyjnie. Historia Sówki od samego początku przypadła mi do gustu. Z łatwością polubiłam jej osobę - w pewien sposób zrozumiałam, ponieważ jej zachowanie we wcześniejszych tomach nie było dla mnie do końca jasne. Jej osobowość w dużej mierze ukształtowały wydarzenia z dzieciństwa - w młodym wieku spadła na nią ogromna odpowiedzialność, która odebrała jej przywilej bycia beztroską nastolatką. Poz tym, Moc zawiera o wiele więcej elementów fantastycznych, za co jestem ogromnie wdzięczna autorce, bowiem już przy okazji wcześniejszym części wspominałam, że wątek paranormalny tej historii posiada ogromny potencjał, który do tej pory nie został wykorzystany nawet w połowie. Czytelnik w końcu ma okazję zmierzyć się z istotą, która nawiedzała przeklęte jezioro - kolejny plus przyznaję za sposób przedstawienia niejakiej Tunridy, która otwiera ostatni tom trylogii i co jakiś czas odkrywa przed odbiorcą swoją historię, motywy oraz myśli. To potężna i skomplikowana istota, którą będę pozytywnie wspominać - chociaż jest ona ciemnym charakterem. W tym momencie nie mogłabym nie wspomnieć o Gustavie - który podobnie jak Alicja z Wiktorem oraz Iga z Alexem, zostaje połączony z Aleksandrą. To dosyć przewidywalne, ale jednocześnie pozytywne rozwiązanie. Gustava polubiłam już jako bohatera epizodycznego, a jako głównego - jeszcze bardziej. Wraz z bohaterami podróżujemy w różne miejsca, podążając śladem Tunridy. W tle dojrzały, subtelny wątek miłosny. 


Wydawnictwo oraz autorka w ciekawy sposób potraktowali oprawę oraz wnętrze książki. Każdy rozdział rozpoczyna następująca litera z islandzkiego alfabetu runicznego (młodszy futhark islandzki). Anna Lewicka postanowiła przetłumaczyć runy na potrzeby historii - tłumaczenia są przypisane głównie do rozdziałów pisanych z perspektywy Tunridy. Jak zapewne się domyślacie - zakończenie trylogii oceniam jak najbardziej na plus. Cieszę się, że autorce udało się wybrnąć z kiepskiego tomu drugiego. Dostrzegłam również (kolejną) poprawę w jej stylu. Co prawda, wciąż znajduje się tutaj sporo zbędnej treści, ale na pewno jest lepiej. Lewicka nie spoczęła na laurach - rozwija swoje umiejętności pisarskie, a skłonność do rozdmuchiwania treści może jest wpisana w charakter jej pióra. Jednym się spodoba, innym nie.  Ja zdecydowanie znajduję się w tej  drugiej grupie. Nie lubię być zasypywana opisami życia codziennego bohaterów. Wolę akcję i konkret. Jednak po kolejne książki autorki sięgnę. Jest potencjał.

* materiały wydawcy
** materiały wydawcy


Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Jaguar!