Menu

środa, 27 lipca 2016

36. Między ustami a brzegiem pucharu, Maria Rodziewiczówna

Klasyka, klasyka, klasyka. Z każdym miesiącem coraz więcej jej u mnie i coraz większe miejsce zaczyna zajmować w moim sercu. Tym razem sięgnęłam po polską klasykę. Pierwszy raz zetknęłam się z piórem Marii Rodziewiczówny - właściwie (wstyd się przyznać) nazwisko tej Pani wcześniej (chyba) nawet nie obiło się o moje uszy. 
  
,,Człowiek, który się wstydzi swego pochodzenia jest albo nikczemnym, albo słabym!"

Maria Rodziewiczówna to polska pisarka, urodzona 3 lutego 1864 albo 30 stycznia 1864 w majątku Pieniuha na Grodzieńszczyźnie, zmarła 16 listopada 1944 na folwarku Leonów koło Żelaznej pod Skierniewicami. Była członkinią Warszawskiego Towarzystwa Teozoficznego i Warszawskiego Stowarzyszenia Ziemianek. W swojej twórczości szczególnie poruszała temat cywilizacyjnego oddziaływania kultury polskiej na Kresach Wschodnich, w tym religijność, patriotyzm, tradycję i kult przyrody ojczystej. Jest autorką, m.in. powieści Lato leśnych ludzi, Straszny Dziadunio, Wrzos. 

Między ustami w brzegiem pucharu to powieść opublikowana po raz pierwszy  w 1889 roku. Głównym bohaterem jest Hrabia Wentzel Croy-Dülmen, pruski arystokrata pławiący się w luksusie oraz ogromnych majątkach rozsianych po całych Niemczech. Jest przystojny, bogaty, szarmancki, pochodzi z szanowanego rodu - ot, kawaler bez skazy. A jednak! Jedyną skazą tego młodzieńca jest... jego pochodzenie. Hrabia Wentzel jest półkrwi Polakiem, jednak nienawidzi wszystkiego co polskie. Mężczyzna wstydzi się swoich korzeni, a gdy tylko ktoś o nich wspomni, jest gotów stracić życie, byleby tylko bronić się przed swoją polskością. Już dawno temu Wentzel wyparł się swojego pochodzenia, a samego siebie uważa za Prusaka. Jednak niecny los przygotował dla niego niespodziankę, przez którą główny bohater zostaje zmuszony do poznania Polski. 



Książka ta to przede wszystkim obraz przemiany wewnętrznej bohatera. Początkowo poznajemy zepsutego bogactwem i blichtrem człowieka, który nie uznaje żadnych wartości. Liczy się dla niego przede wszystkim dobra zabawa. Nie myśli ani o ustatkowaniu się, ani o pracy, ani o swojej przyszłości. Żyje fatalną chwilą, która trwa już któryś rok. Zawiera nic nie znaczące znajomości - i takie też utrzymuje. Niestety, Hrabia Wentzel Croy-Dülmen to hulaka, leniwy i rozkapryszony człowiek, na którego nic i nikt nie ma wpływu. Wydaje się, że nie ma dla niego już ratunku. I tak też nasz hrabia trwoni majątek, bawi na karnawałach, aż pewnego razu poznaje pewną kobietę. Już na pierwszy rzut oka widać, że bohaterka, którą stawia przed nami autorka diametralnie różni się od kobiet, które poznajemy wcześniej na łamach powieści. Klasa, zasady, kultura biją od niej z daleka. To też spostrzega nasz bohater. Nic więc dziwnego, że nieznajoma przyciąga jego uwagę. Niestety, Hrabia Wenztel traktuje ją w taki sam sposób, jak wszystkie inne kobiety, co momentalnie  ją zniechęca.  

Bardzo podoba mi się to, że Hrabia Wentzel Croy-Dülmen z początku książki to zupełnie inny człowiek niż ten, którego widzimy na końcu powieści. Miłość zmienia go całkowicie. Decyduje się na poznanie tego, co nienawidzi najbardziej na świecie, co w efekcie sprawia, że wszystkie dotąd piastowane przez niego poglądy tracą jakiekolwiek znacznie. Okazują się fałszem. Mężczyzna w końcu, po 27 latach otwiera tak naprawdę oczy. Spostrzega, że idealizowane dotąd przez niego Prusy stanowią epicentrum zepsucia, a znienawidzona Polska daje mu w końcu to, czego nigdy nie miał - dom, miłość, bezpieczeństwo, przynależność. 

Autorka w swej powieści opiewa Polskę - naszą kulturę, tradycję, zasady, którymi kierują się nasi rodacy. Polska stanowi idyllę. Maria Rodziewiczówna kontrastuje Polskę i Prusy na wielu płaszczyznach. Nie tylko poprzez postawienie obok siebie państwa - tak jak wcześniej pisałam, Prusy gniją od środka. Elita pruska to hulaki, oszuści, nieroby, natomiast Polacy ciężko pracują w swoich domostwach; piastują zasady, tradycję i kulturę. Ogromną różnicę widać również w kobietach. Kobiety pochodzące z Prus są równie zepsute co mężczyźni. Wdają się w romanse, zajmują się miłostkami i plotkowaniem - są łatwe, robią z siebie pośmiewisko. Tutaj można postawić obok siebie Jadwigę oraz Aurorę von Carolath. 


,,Między ustami a brzegiem pucharu wiele jeszcze zdarzyć się może."

Między ustami w brzegiem pucharu to powieść nie tylko dla koneserów klasyki, ale przede wszystkim dla każdej polki i dla każdego polaka; dla każdej osoby, która ma ochotę na romans napisany pięknym językiem. Zdecydowanie atutem autorki jest to, jak pięknie potrafi pisać o miłości. Tytuł sensownie odnosi się do utworu; mówi nam, jak wiele możemy zmienić nim podjęta decyzja tak naprawdę się ziści.

TYTUŁ: Między ustami a brzegiem pucharu
AUTOR: Maria Rodziewiczówna 
WYDAWNICTWO: MG
DATA WYDANIA: 15 czerwca 2016
ISBN: 9788377792650
LICZBA STRON: 240






Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu MG


wtorek, 19 lipca 2016

35. Córki niczyje, Wilkie Collins

Gdy ktoś zapyta mnie o ulubioną klasykę śmiało mówię Duma i uprzedzenie. Jednak teraz, po przeczytaniu Córek niczyich nieznanego mi do tej książki autora, mam pewien dylemat, bo ta wielka cegła podbiła moje serce. Dzięki uprzejmości i wspaniałomyślności wydawnictwa MG polscy czytelnicy mają okazję po raz pierwszy w naszym pięknym języku przeczytać Córki niczyje autorstwa Wilkie Collinsa. To prawie 800-stronicowe tomisko było moim lipcowym wyzwaniem. Szczerze mówiąc, to chyba najgrubsza książka jaką przeczytałam. Po tak puszystej lekturze mam wiele do powiedzenia, także zanim rozpoczniecie czytanie, zróbcie sobie herbatkę (lub kawkę) oraz wygodnie się rozsiądźcie. 

Wilkie Collins to angielski powieściopisarz, autor opowiadań oraz dramaturg. Ogromną popularność zdobył już za swojego życia - napisał ponad m.in. 30 powieści i ponad 60 opowiadań. Utworami, które przyniosły mu największą popularność są: Kobieta w Bieli (The Woman in The White), Kamień Księżycowy (The Moonstone), Armadale oraz No Name, czyli Córki niczyje. Był on bliskim przyjacielem Karola Dickensa - na łamach jego gazety były publikowane odcinkowe powieści Collinsa. Prekursor powieści sensacyjnej i detektywistycznej.

Córki niczyje to dziewiętnastowieczna powieść obracająca się głównie wokół tematu nieślubnego pochodzenia. Początkowo była ona publikowana w odcinkach w gazecie należącej do Karola Dickensa (All the Year Round), a następnie wydana jako całość. Opowiedziana historia została podzielona na osiem głównych części, które zostały nazwane scenami. Pomiędzy każdą sceną pojawia się Intermedium, mające epistolarny charakter -jest to nic innego, jak zbiór korespondencji przedstawiający dni, a nawet i miesiące następujące po zakończonej scenie, prowadzące do kolejnej. Przejście do każdej kolejnej sceny odbywa się niebywale płynnie. Wciąż jestem zadziwiona tym, jak autor to wszystko połączył.  Akcja powieści rozpoczyna się w 1846 roku w majątku Combe-Raven należącym do rodziny Vanstone'ów: Andrew Vanstone i jego żona, dwie córki: dwudziestosześcioletnia Nora oraz osiemnastoletnia Magdalen, guwernantka Harriet Garth, traktowana niczym członek rodziny.  Autor ogromną uwagę poświęcił na portrety psychologiczne bohaterów. Nora oraz Magdalen zostały przez niego skrupulatnie opisane - zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie. Obie kobiety poznajemy bardzo dokładnie. 


,,Jednym z najszlachetniejszych instynktów kobiety jest ten, który w obliczu męskiego smutku nakazuje jej walczyć ze swoim."

Nora i Magdalen Vanstone to siostry, które różnią się od siebie niczym ogień i woda.  Wiem, że często pada taka fraza, ale tym razem uwierzcie mi, że tak jest. Imponująca objętość książki zdecydowanie pozwala nam dogłębnie poznać duszę jednej i drugiej siostry Vanstone. Magdalen to pełna życia, targana przez uczucia i niesiona przez gwałtowny charakter dusza; z kolei Nora w życiu kieruje się rozsądkiem. Jej charakter cechuje spokój, rozwaga, pomyślunek. Pomimo diametralnych różnic siostry kochają się ponad wszystko, a kontrasty charakterów nie wpływają na ich relacje. Niestety, tragedia mająca miejsce w domu rodzinnym dziewcząt całkowicie burzy ich dotychczasowe życie i to właśnie w tym momencie odmienne temperamenty dziewcząt zaczynają rodzic konflikty, swary i sprzeczności, co w efekcie prowadzi do separacji Nory i Magdalen. Nora podporządkowuje się z zmianą; uważa, że nic nie da się już zrobić i należy iść na przód; tymczasem Magdalen zdecydowanie nie zgadza się z zaistniałą sytuacją. Wyraża głośny sprzeciw, chce walczyć o swoje i właśnie to robi. Przez połowę Córek niczyich to głównie jej losy śledzimy.  Z każdą stroną, rozdziałem, sceną poznajemy ją coraz lepiej. Dowiadujemy się, jak bardzo złożoną osobowość posiada. Wilkie Collins zaskoczył mnie swoją umiejętnością tworzenia portretów psychologicznych - majstersztyk, drodzy czytelnicy.  


Niezwykłością kunsztu autora jest to, iż nawet postaci, które poznajemy tylko i wyłącznie poprzez wypowiedzi osób trzecich są nad wyraz dokładne, dopracowane i pełnokrwiste. Mam tutaj na myśli Michaela Vanstone'a, którego osobiście nie poznajemy, niestety (a może i stety), nigdy, a wiemy o nim naprawdę bardzo dużo, poznajemy jego charakter i jesteśmy w stanie bez problemu zakwalifikować go do bohaterów pozytywnych lub negatywnych. Postacią, która zasługuje na szczególną uwagę jest Kapitan Horacjusz Wragge. Ta osoba to kolejny przykład wirtuozerii Wilkie Collinsa. Autor stawia przed nami zawodowego oszusta; człowieka, który posiada wiele obliczy i który swoją osobowością manipuluje ze zręcznością żonglera. Raz Pan Wragge podbija nasze serce, a kilka stron dalej mamy ochotę wyszarpać go za włosy. Jednocześnie mamy okazję dostrzec, jak człowiek nie mający skurpułów zaczyna powoli odzyskiwać moralność. Intryga, którą uknuł wbiła mnie w stan zdumienia.  Następnie Pani Lecount. Ileż ona zjadła nerwów głównym bohaterom, jaką przebiegłością się okazała. Śledząc jej poczynania, miałam ochotę zrobić tej kobiecie krzywdę. Początkowo dałam się zwieść jej przyjemnemu uśmiechowi i kulturalnemu zachowaniu, a tu proszę! Córki niczyje to istna rewia charakterów - tutaj nie ma bohatera pierwszo-, czy drugoplanowego, któremu autor nie nakreśliłby wyraźnego niczym kropla atramentu na białym papierze charakteru. 



Postać Magdalen Vanstone podbiła moje serce. Cóż za tragiczne życie splatał jej los. Impulsywna, słuchająca serca dziewczyna postanowiła obrać sobie jeden cel - spełnić ostatnią wolę ojca. Poświęciła samą siebie, omal nie doprowadzając się do ruiny. Fabuła powieści obfituje w wartką akcję, sceny godne ekranizacji, błyskotliwe dialogi, bohaterów nie do podrobienia; w efekcie otrzymujemy prawie 800 książkę, która nie potrafi znudzić czytelnika. Wilkie Collins posługuje się pięknym, a jednocześnie lekkim językiem, niecodzienną formą.

Bez wahania mogę stwierdzić, że Córki niczyje to klasyk, który można śmiało postawić na półce tuż obok Wichrowych wzgórz, czy Dumy i uprzedzenia.  Zdecydowanie, jest to jedna z najlepszych powieści, z jaką zetknęłam się w moim dwudziestojednoletnim życiu i nie był to ostatni raz, kiedy sięgnęłam po pióro tego autora. Wprost nie mogę się doczekać lektury Kobiety w Bieli oraz Kamienia Księżycowego (mam nadzieję, że wydawnictwo MG wyda jeszcze coś tego autora). 

W tym miejscu pragnę pochwalić Wydawnictwo MG za przepiękne, porządne wydanie książki. Pomimo swoich rozmiarów, książka jest poręczna i istnieją znikome szanse, że się rozpadnie.



TYTUŁ: Córki niczyje
TYTUŁ ORYGINAŁU: No Name
AUTOR: Wilkie Collins
TŁUMACZENIE: Magdalena Hume
WYDAWNICTWO: MG
DATA WYDANIA: 18 maja 2016
ISBN: 9788377793503
LICZBA STRON: 768





Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu MG



środa, 13 lipca 2016

34. English matters (57, 58, 59), Deutsch aktuell (77), ¿Español? Sí, gracias (35)

Colorful Media to wydawca magazynów specjalistycznych - głównie językowych. Prócz magazynów do nauki języka angielskiego, hiszpańskiego oraz niemieckiego w ofercie możemy przebierać w rosyjskim, włoskim, francuskim, angielskim w wersji biznesowej oraz zaznajomić się z branżą nowej technologii poprzez lekturę magazynu StartUp Magazine. Zdecydowanie oferta wydawnictwa Colorful Media robi wrażenie. 
English matters to dwumiesięcznik przeznaczony dla  osób uczących się języka angielskiego. Teksty zawarte w każdym wydaniu mogą służyć zarówno samoukom, jak i osobom, które uczą się w grupach. Poziom waha się między średnio zaawansowanym i zaawansowanym. Dzięki English matters możemy znacznie poszerzyć zasób naszego słownictwa z języka angielskiego poprzez specjalnie przygotowane teksty wzbogacone o słowniczek, dzięki któremu nie musimy marnować czasu na przeszukiwanie słownika. Żeby było lepiej: niektóre wydania są wzbogacone o dodatki, np. nagrania mp3, listy słówek, które można pobrać w formacie .pdf; dodatki tematyczne oraz przeznaczone dla nauczyciela, konkursy i webinaria (interaktywne zajęcia, prowadzone przez native-speakerów).    

Dla mnie ten magazyn okazał się być strzałem w dziesiątkę - co prawda operuję językiem angielskim na poziomie B2-C1, ale i tak wiele słówek i zwrotów było dla mnie nieznanych. Samo czytanie tego magazynu jest bardzo przyjemne - właściwie podczas lektury odniosłam wrażenie, że czytam jakąś tam przypadkową gazetę w języku angielskim, a nie magazyn do nauki języka. Pojawia się wiele ciekawych artykułów i na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Prócz tekstów pojawiają się ilustracje w bardzo dobrej jakości - wszystko bardzo ładnie opisane oraz na końcu niektórych wydań magazynu znajduje się From A to Z, gdzie w każdym wydaniu poruszana jest inna literka (wymowa słówek na daną literę, idiomy, słówka oraz kolokacje). Każde wydanie jest rozpoczynane od This & That - czegoś w rodzaju rozgrzewki językowej. 

Wydanie numer 57: 50 Tips to speak English better zawiera gratisowy dodatek, który można pobrać ze strony internetowej magazynu. Może przeczytać m.in., na temat sławnego angielskiego rudzielca - Eda Sheerana; poznać gorzką prawdę o cukrze (szczególnie polecam ten artykuł),  poznać 50 tytułowych wskazówek, jak mówić lepiej po angielsku. Bardzo spodobała mi się również część Conversation matters, gdzie mamy dialogi, słówka i ciekawostki na dany temat. W tym wydaniu poruszana jest kwestia zachowania przy stole. W sekcji Travel przenosimy się do stolicy Szkocji: Edynburg.   


Wydanie numer 58: Emma Watson, a Life in the Limelight. Poznajemy bliżej sławną aktorkę, feministkę ikonkę mody; prócz tego możemy przeczytać o Zoelli. W Conversation matters dowiadujemy się więcej na temat ustalania spotkań; w sekcji Tavel podróżujemy do Syrii. W Leisure możemy przeczytać więcej na temat popularnego serialu Broadchurch. Oczywiście to nie wszystko, bo na czytelnika czeka znacznie więcej niespodzianek. 

Wydanie numer 59: Leonardo DiCaprio - Hollywood's Golden Boy. To wydanie spodobało mi się najbardziej. Mamy na okładce jednego z moich ulubionych aktorów, o którym możemy się dowiedzieć wiele ciekawych informacji. Prócz tego kolejną sławną osobą, która zawitała w tym wydaniu to nasz piłkarz: Robert Lewandowski (jak dla mnie przereklamowany). Sekcja Culture posiada bardzo ciekawy artykuł: Presidential Portraits. Możemy liznąć sporą dawkę historii USA w bardzo przystępny sposób (dodatkowo karty pracy dla nauczycieli odnośnie tego artykułu są dostępne na stronie magazynu). Bardzo ciekawy artykuł, który szczerze polecam to English is Sexy! Ciekawe słownictwo, piękna szata graficzna oraz wciągający tekst. Tym razem sekcja Travel dotyczy klejnotu Oceanu Indyjskiego: Bali. Poznamy kulturę i zwyczaje tego egzotycznego miejsca, prócz tego mamy możliwość zapoznania się z kilkoma bardzo przydatnymi zwrotami i słówkami w języku balijskim. 

 Deutsch aktuell to  dwumiesięcznik  przeznaczony dla osób, które pragną pogłębić swoją wiedzę na temat języka niemieckiego, jak i samych Niemiec. Tematyka magazynu to: aktuell: aktualności (niekonieczne dotyczące tylko sfery języka niemieckiego), kultur - kultura. Wydarzenia społeczno-kulturalne. Tradycja i obyczaje w Niemczech, Szwajcarii i Austrii. Leute, czyli sylwetki znanych ludzi (tematyka społeczna), Umweltschutz - środowisko; pobudzanie świadomości ekologicznej, artykuły poruszające kwestie i problematykę ochrony środowiska. Reise - podróże, ciekawe miejsca na świecie; freizeit - czas wolny (sport, muzyka i inne tego typu zagadnienia). 

Wydanie numer 77: Dresden, die schönste Stadt Deutschlands? (nie będę udawać, że rozumiałam co to znaczy zanim wzięłam się za ten magazyn). Jeżeli chodzi o niemiecki to jestem na poziomie podstawowym, choć tego języka uczyłam się od 4 klasy podstawowej; jakoś miałam awersję do tego języka, która przeszła mi dopiero po szkole. Teraz z chęcią nauczyłabym się co nieco, dlatego stwierdziłam, że może warto spróbować właśnie z Deutsch aktuell. Choć poziom jest wyższy od tego, którym operuje ja - jako tako udało mi się odnaleźć w tym magazynie. Dowiedziałam się całkiem sporo. Czytanie artykułów, niestety, było dla mnie trudne. Korzystałam nie tylko ze słowniczka magazynowego, ale również i online. Przede wszystkim po przeczytaniu tego wydania poczułam się... smutno(?). Zawsze byłam anty na język niemiecki, a tu proszę - wcale nie jest taki hitlerowski.  Bardzo spodobał mnie się artykuł z sekcji Gesellschaft  (społeczeństwo) - nie był łatwy, ale chciało się go czytać i przy nim pracować, a to chyba najważniejsze. W seksji Reise odwiedzamy Drezno (Dresden). Tu spotkałam się z kolejnym ogromnie interesującym artykułem oraz przepięknymi ilustracjami, poprzez które czytelnik będzie mógł samodzielnie  stwierdzić, czy Drezno to faktycznie najpiękniejsze miasto Niemiec. Sekcja Leute poznajemy bliżej niemiecką pisarkę i podróżniczkę Sarę Lark (autorkę Sagi Nowozelandzkiej i cyklu  Kauri). 

Ogólnie magazyn Deutsch aktuell potrafi zainteresować nie tylko fana języka niemieckiego, ale i przede wszystkim anty-fana. Różnorodne sekcje sprawiają, że jeżeli jeden artykuł Cię nie przyciągnie, to kolejny zapewne tak.  Polecam, (kiedyś) anty-fanka języka niemieckiego.

¿Español? Sí, gracias to kwartalnik tworzony przez hiszpańsko-polski zespół. Co ciekawe, większość materiałów powstaje w Hiszpanii. Jest on przeznaczony dla osób, które uczą się języka hiszpańskiego. Z hiszpańskim miałam styczność - niestety, bardzo krótką. 

wydanie numer 35: Top 5 platos de la cocina española. Osoby, które czytają ten magazyn i tego bloga zapewne nie będą zdziwione faktem, że moim ulubionym artykułem okazało się być La novela negra en español z sekcji Cultura. Książki, autorzy... nic dziwnego. Możemy tu przeczytać m.in. o Carlosie Ruiz Zafón. Tak samo jak w przypadku Deutsch aktuell również musiałam pracować ponad podczas zaznajamiania się z tym magazynem. Ale uwaga: kolejny raz chciało się to robić (pomimo tego, że jestem już PO pracy!). Dobrze czytało mi się również tekst na temat Natalii Oreiro. Ogólnie sekcja Cultura zainteresowała mnie najmocniej. Moją uwagę przyciągnął również tekst zatytułowany ¡A comer! - był prosty i przystępny (dla mnie). W Sociedad (społeczeństwo) poruszane są kwestie związane ze zdrowiem i medycyną, a w sekcji przeznaczonej podrożą (viajes) zwiedzamy hiszpańskie zamki (m. in.  Zamek Castillo de Loarre,  oraz zaznajamiamy się z kilkoma ciekawostkami dotyczącymi historii. 

Oceniając całościowo: pięć wydań, dzięki którym zaznajomiłam się z magazynami  English matters,  Deutsch aktuell, ¿Español? Sí, gracias sprawiły, że jestem pod silnym wrażeniem. Sądziłam, że to English matters przyciągnie mnie najmocniej, bo angielski to język, którym interesowałam się odkąd pamiętam - a tu proszę jaka niespodzianka. Moją uwagę przyciągnęły najbardziej Deutsch aktuell oraz ¿Español? Sí, gracias. Bo to coś nowego, nieznanego, a to, że 80% tekstu było dla mnie niezrozumiałe na pierwszy rzut oka wcale mnie nie przeraziło, a wręcz przeciwnie - zmobilizowało do tego, by wciąć do ręki słownik, bądź też otworzyć wersję online i stopniowo zaznajamiać się z tekstami magazynów. 

Oferta Colorful Media zdobyła masę fanów i zasługuje na drugie tyle - świetnie przygotowane teksty, przepiękna szata graficzna, interesujące i zróżnicowane dodatki, rozbudowana tematyka. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Szczerze polecam. 



Za egzemplarze serdecznie dziękuję wydawnictwu Colorful Media!

wtorek, 5 lipca 2016

33. Krocząc wśród cieni, Lawrence Block

Zazwyczaj, gdy decyduję się na zakup książki ze słynnego (taniego) kosza w hipermarkecie, to trafiam na literaturę denną. Świetnym przykładem było zakupienie książki Joanny Wrońskiej pod tytułem Fanaberie (nie polecam, bardzo nie polecam!). Ale zdarzyło się też kilka całkiem udanych zakupów (Matylda Savitch, Między książkami) oraz... Krocząc wśród cieni spod pióra niejakiego Lawrence Blocka ze słynnym Liamem Neesonem na okładce. 

Lawrence Block to amerykański pisarz, autor powieści i opowiadań kryminalnych, najbardziej znany z serii książek o takich postaciach, jak walczący z alkoholizmem prywatny detektyw Matthew Scudder, sympatyczny włamywacz Bernie Rhodenbarr i poszukiwacz przygód Evan Tanner. (źródło: wikipedia.org)

Krocząc wśród cieni to rasowy przedstawiciel mieszanki kryminału, thrilleru i sensacji. Jest to dziesiąty tom cyklu o prywatnym detektywie. Świeżo po zakupie chciałam zaznajomić się ze stylem nieznanego mi do tej pory autora, więc otwarłam książkę z zamiarem przeczytania kilku stron - z kilku zrobiło się pięćdziesiąt. Szybko wgryzłam się w fabułę i bez trudu przywykłam do specyficznego stylu Blocka. Właściwie ciężko mi określić czym jest ów specyficzność. Niewątpliwie pióro autora zakrapiane jest wyraźną nutką klasy. Zdecydowanie zgadzam się ze stwierdzeniem Publishers Weekly: Proza Blocka ma szlachetny smak starej whisky.  Od pierwszych stron odniosłam wrażenie, że nie mam do czynienia z debiutantem, świeżakiem. Lawrence Block w literaturze tego typu siedzi nie od dziś. Oto w moje łapki wpadło dzieło prawdziwego znawcy gatunku, który przeniósł mnie w mroczny świat zbrodni, ciemnych uliczek oraz ludzi, o których zazwyczaj się nie mówi. Jak początek był świetny, tak środek powieści średni, a im bliżej końca tym lepiej. 

,,Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy."

Pewnego ranka młoda kobieta postanawia jechać na zakupy - nic w tym dziwnego. Zwykła, codzienna sytuacja. Bierze więc kluczyki, wyjeżdża z garażu i nim spostrzeżesz już chodzi między półkami, przeglądając dostępny asortyment. Tak opuszcza jeden sklep i przechodzi do kolejnego. Tuż za nią porusza się tajemnicza furgonetka, w której siedzi dwójka mężczyzn. Tymczasem jej mąż siedzi w domu, czeka na nią. Mijają godziny, a jej wciąż nie ma. Wtem rozlega się dźwięk telefonu i odgłos podniesionej słuchawki. Czas diametralnie zwalnia, gdy mężczyzna informuje, że jego żona została porwana a jej życie zostało wycenione na milion dolarów. W tym momencie zapewne część z Was pomyślała sobie ale nuda, to już było - ale uwaga. Mężem jest boss narkotykowy, a jego żona wkrótce wraca do domu. Tyle że w kawałkach. Matthew Scudder, wcześniej policjant, teraz prywatny  detektyw zmagający się z alkoholizmem, ponownie wkracza do akcji (już po raz dziesiąty). Tym razem czeka go sprawa, w której na pierwszy niezbyt można dostrzec punkt zaczepienia. Wszystko zostało dobrze zaplanowane i przebiegło po myśli porywaczy.  

Na głównego bohatera czeka nie lada wyzwanie. Swoje śledztwo zaczyna od zera. Nie ma nic. Śladów, dowodów, nazwisk - nic, od czego można byłoby rozpocząć tropienie morderców. Powoli, bardzo drobnymi i  mniej drobnymi kroczkami odkrywa kolejne fakty, wykopuje z przeszłości cenne informacje.    
  
Postać głównego bohatera będącego jednocześnie narratorem powieści owiana jest tajemnicą. Detektyw zachowuje ewidentny dystans zarówno do postaci występujących w książce, jak i czytelnika. Nie mówi o sobie prawie nic, większość informacji dotyczących jego osoby pochodzą z ust osób trzecich, resztę możemy wywnioskować sami. Zmaga się on z własnymi demonami oraz próbuje odgonić cudze. Wydaje się być całkiem sympatycznym gościem, który przede wszystkim się nie poddaje; pomimo wielu trudności kroczy przed siebie. Matthew Scudder z dziennikarską dokładnością spisuje nam wydarzenia mające miejsce po porwaniu żony handlarza narkotyków. Ma to swoje plusy i minusy. Plusem na pewno jest tajemniczość, a minusem właśnie to zdystansowanie - miejscami odniosłam silne wrażenie, że stoję gdzieś tam daleko, za żółtą taśmą i właśnie z tego punktu obserwuję bieg zdarzeń. 

Lawrence Block wprowadza nas w wiele środowisk - dzieci ulicy, hakerów, policjantów, ludzi zmagających się z uzależnieniami, oraz tymi, którzy zarabiają właśnie na nich. Autor prezentuje nam prawdziwą mozaikę kulturową Nowego Jorku, istny magiel, a pośrodku tego zdystansowany, cichy detektyw. 

Nie będę ukrywać, że mnie do tej książki głównie przyciągnęła informacja zamieszczona na okładce - w kinach (mistrzowski) thriller oparty na podstawie tej powieści z Liamem Neesonem (wydanie z 2014 roku) . Ten aktor kojarzy mi się z dobrymi filmami, trzymającymi w napięciu, także nie było mi żal tych dziesięciu złotych. Lawrence Block to autor prawie nieznany w Polsce i naprawdę bardzo żałuję, że tak jest, bo jak dla mnie, jest dobry! Krocząc wśród cieni szczególnie polecam osobą, które w kryminałach/thrillerach poszukują wyrazistości, tajemniczości, ostrości i brutalności - bo właśnie to wszystko znajdziecie w tej książce. Niektóre opisy potrafiły mnie naprawdę przerazić. Ale żeby nie było tak słodko, czegoś mi tutaj zabrakło. Choć ogólnie Krocząc wśród cieni dobrze mi się czytało, to jednak ten słaby środek powieści bardzo mnie zawiódł. Po tak mocnym początku spodziewałam się czegoś wystrzałowego, a tu takie jakieś nijakie... dobrze, że chociaż pod koniec zostałam na nowo wciśnięta w fotel. 



TYTUŁ: Krocząc wśród cieni
TYTUŁ ORYGINAŁU: A Walk Among the Tombstones
AUTOR: Lawrence Block
TŁUMACZENIE: Krzysztof Bednarek, Tomasz Wyżyński
WYDAWNICTWO: Świat Książki
DATA WYDANIA: 8 października 2014
ISBN: 9788379438976
LICZBA STRON: 352

niedziela, 3 lipca 2016

32. Purgatorium. Wyspa Tajemnic, Eva Pohler

Ta książka była dla mnie kompletną niespodzianką. Nie czytałam o niej zupełnie nic, nawet nie sprawdzałam jak wygląda okładka (celowo), także zawartość paczki, którą otrzymałam kilka dni temu zaskoczyła mnie - na szczęście w bardzo pozytywny sposób. Po okładce książki się nie ocenia, ale Purgatorium okładkę ma przepiękną, bardzo klimatyczną.  Już dawno temu zrezygnowałam z czytania opisów na tylnej okładce, więc do lektury podeszłam z dodatkowym entuzjazmem. Byłam zwyczajnie ciekawa o czym to jest! Szczerze polecam zaprzestanie zaznajamiania się z opisami książek. 

Eva Pohler jest wykładowczynią literatury na uniwersytecie w San Antonio (Teksas). Jest autorką kilku popularnych cykli (m.in. niewydanych w Polsce The Gatekeeper's Sons oraz The Vampires of Athens). W swojej prozie łączy kilka gatunków - głównie thriller i fantastykę, zakrapianą psychologią dla młodzieży. Prywatnie jej ulubionymi autorami są: J.R.R Tolkien (Władca Pierścieni, Hobbit), J.K. Rowling (Harry Potter) oraz Suzanne Collins (Igrzyska Śmierci).   


Purgatorium. Wyspa Tajemnic to powieść otwierająca trylogię młodzieżową Purgtorium (kolejne części to: Gray's Demain oraz The Calibans) zdobywającą popularność w Polsce Evy Pohler. Już sama nazwa cyklu zapaliła pewną lampkę w mojej głowie. Najpierw skojarzyłam to z filmem o tytule The Purge (Noc Oczyszczenia), a dopiero znacznie później załapałam, że angielskie słowo purgatory oznacza czyściec. Zaczynając czytanie odniosłam wrażenie, że dosłownie wbiłam się w historię. Zostałam rzucona w głąb fabuły bez zbędnych tłumaczeń jak, gdzie, po co, dlaczego. Nic nie zostaje nam podane na przysłowiowej tacy. Nagle znajdujemy się na statku płynącym na wyspę Limuw, gdzie znajduje się ośrodek doktor Hortense Gray - psychologa eksperymentalnego. W podróży towarzyszymy głównie Daphne, bo to właśnie ona jest czołową bohaterką książki. Poprzez narrację trzecioosobową zagadkowość unosi się na wysokim poziomie i nic nie jest jasne. Autorka głównie skupia się na osobie Daphne Janus, której mroczna przeszłość zaprowadziła ją w to tajemnicze miejsce, gdzie bohaterka będzie poszukiwać dalszego sensu życia. Prócz tego Pohler częstuje czytelnika krótkimi, aczkolwiek klimatycznymi opisami tamtejszej przyrody. 


,,Strach sprawia przynajmniej, że docenia się życie."

Akcja w bardzo szybkim tempie przyśpiesza. Podczas czytania Purgatorium. Wyspa Tajemnic nie ma miejsca na nudę. Od samego początku coś się dzieje - dosłownie. Gdy tylko Daphne wkroczyła na wyspę, powitały ją dziwne, ciężkie do wytłumaczenia w racjonalny sposób sytuacje. A to dopiero początek i zarówno na główną bohaterkę, jak i czytelników czeka znacznie więcej.    

Purgatorium. Wyspa Tajemnic to przede wszystkim powieść przeznaczona dla młodzieży i bardzo ważne jest, aby podczas czytania o tym nie zapominać. Dla mnie czytanie tej książki było przede wszystkim dobrą zabawą. Takie książki często nazywam odmóżdżaczami, bo nie wymagają dużego zaangażowania ze strony czytelnika. Czyta się je szybko, łatwo i lekko. Jestem pewna, że w odpowiednich rękach ta książka zyska miano ŚWIETNIEJ. Czy autorce udało się mnie przestraszyć? Owszem. Niektóre sceny potrafiły wywołać delikatną gęsią skórkę i naprawdę namieszać w głowie. Po pewnym czasie sama nie byłam już pewna o co w tym wszystkim chodzi. Pogubiłam się, a wartka akcja, która do tej pory była uznawana przeze mnie za mocny plus tej książki, zaczęła mi ciążyć. Autorka przedobrzyła z ilością zdarzeń, wydarzeń, przerysowała pewne sytuacje. 


Bardzo lubię, gdy autorzy wykorzystują w swoich powieściach mitologię bądź historię - a szczególnie, gdy czytam literaturę młodzieżową z elementami fantastyki (do dziś mam przez to sentyment do Domu Nocy), dlatego wzmianki o ludzie Czumasz jeszcze bardziej przyciągnęły mnie do tej książki. Miejscem akcji jest wcześniej wspomniana wyspa Limuw, znajdująca się na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych - w Kalifornii (czyli moim ulubionym miejscu w USA, do którego chciałabym kiedyś pojechać, ale zapewne nie pojadę). Z jednej strony Daphne wylądowała na przepięknej wyspie, z drugiej to miejsce nie jedną osobę przyprawiło o koszmary. Miejsce akcji nie jest tylko tłem powieści, ale bardzo ważnym elementem. Wraz z bohaterką zwiedzamy wyspę, poznajemy tajemnicze zakamarki. 

Co do głównej bohaterki - Daphne Janus to siedemnastoletnia dziewczyna po przejściach. Jej brat Joey, u którego zdiagnozowano schizofrenię zabił ich młodszą siostrę. Daphne obwinia się o to; uważa, że gdyby coś zrobiła, jej siostra wciąż by żyła, a brat nie popadł w aż tak krytyczny stan. Od tego momentu nastolatka nie potrafi być szczęśliwa - nie chce być szczęśliwa. Oczywiście, ta sytuacja jest tragiczna i zapewne nie jedną osobę by rozbiła, ale niestety, główna bohaterka w pewnym momencie zaczęła ogromnie mnie irytować. Zachowywała się niczym dziesięciolatka - ciągłe łzy, użalanie się nad sobą, stany paniki, przerysowane reakcje (mało kto w tych czasach krzyczy tak często hurra!, jak ona). Zdecydowanie autorka powinna popracować nad postaciami, dać im więcej rozumu i realności. Niestety, muszę powiedzieć, że główna bohaterka stanowi minus tej powieści i oby w kolejnych częściach cyklu Purgatorium to się zmieniło.  Kolejnym elementem, który niezbyt przypadł mi do gustu były dialogi - niedopracowane, sztywne, jakoś takie nierzeczywiste. Pani Pohler, to też do poprawy. 

Pierwsza część cyklu niewątpliwie obudziła moją ciekawość i już wyczekuję na kolejne części. Purgatorium. Wyspa Tajemnic to dobry początek wręcz kipiący od akcji. Jestem pewna, że gdybym była kilka lat młodsza byłabym zachwycona tą powieścią. Prócz tego, zakończenie pierwszej części trylogii zostawiło otwarte na oścież drzwi fabule. Nie wiadomo, czego można się spodziewać dalej. 

moja ocena: 7/10


TYTUŁ: Purgatorium. Wyspa Tajemnic
TYTUŁ ORYGINAŁU: The Purgatorium 
AUTOR: Eva Pohler
TŁUMACZENIE:  Anna Pochłódka-Wątorek
WYDAWNICTWO: Replika
DATA WYDANIA: 10 maja 2016
ISBN: 9788376745152
LICZBA STRON: 304




Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Replika!