Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

czwartek, 28 kwietnia 2016

27. Lord Jim, Joseph Conrad

Z twórczością Josepha Conrada, a właściwie Józefa Teodora Konrada Korzeniowskiego (pod tym pseudonimem kryje się polski artysta)  miałam przyjemność spotkać się, tak samo jak w przypadku Fiodora Dostojewskiego, w technikum. Przerabiałam wówczas jego wcześniejsze opowiadanie Jądro Ciemności. Lord Jim był moim drugim podejściem do dorobku tego pana - tym razem z własnej woli. Postać tego autora mimowolnie kojarzy mi się z Hemingwayem, a zwłaszcza po przeczytaniu tej wspaniałej, pełnej morskiej przygody opowieści -  o utraconym i odzyskanym honorze, jak możemy przeczytać na okładce. 

Po klasyki zazwyczaj sięgam z jednego powodu: piękny język. Z kolei omijam je dlatego, iż wymagają sporo czasu, uwagi i przemyśleń. Lord Jim to klasyka literatury brytyjskiej, która wyszła spod pióra naszego rodaka (z pochodzenia). Początkowo niedoceniania, wręcz krytykowana - aktualnie uważana za najwybitniejsze dzieło Josepha Conrada. Podobno była to ostatnia książka, którą przeczytał Piłsudski tuż przed śmiercią. Choć wydawałoby się, że Lord Jim to przede wszystkim błękit mórz i bezkres oceanów oraz żeglarska przygoda, to tak naprawdę opowieść o sile charakteru, honorze i wartościach. Sama żegluga znacznie wypływa poza granice morskie i dotyka życia - w tym przypadku życia tytułowego Jima. Joseph Conrad stawia przed nami bohatera - młodego Anglika, który od samego początku podąża za takimi wartościami jak honor, prawość i stałość.  Pragnie się wykazać, udowodnić swoje męstwo zarówno samemu sobie, jak i innym - niestety, w sytuacji wymagającej działania Jim uchyla się od ryzyka w trosce o własne życie. Przegrywa ze strachem. Jest to dla niego ogromną ujmą, jednak Jim nie chce pozwolić, by ta sytuacja odebrała mu honor już na całe życie.   


,,Skłonny jestem wierzyć, że każdy z nas ma  anioła stróża, jeżeli zgodzicie się z tym, że każdy z nas ma również swego złego ducha." 


Jak wcześniej wspominałam, w technikum miałam okazję zaznajomić się z Jądrem Ciemności, dlatego też nazwisko Marlowa od razu rzuciło mi się w oczy. Brzmiało znajomo, ale nie byłam do końca pewna, czy nie pomyliłam go z bohaterem z jakiejś innej książki (przecież wszyscy mamy ich tyle za sobą). Ale nie. Jednak się nie pomyliłam i Charlie Marlow, doświadczony marynarz pojawił się również w innym dziele tego autora: Jądrze Ciemności. Było to miłe spotkanie po latach - a raczej znacznie milsze, ponieważ we wcześniej wspomnianym opowiadaniu Marlow nie wywarł na mnie pozytywnego wrażenia. Tu okazał się być ludzki, a snute przez niego opowieści bardzo szybko mnie wciągnęły. Wróćmy jeszcze na chwilkę do postaci głównego bohatera. Kreacja tytułowego Jima niezwykle mnie poruszyła. Autor postawił przed nami młodego mężczyznę, idealistę mającego własną wizję człowieka, którym chciałby być; mężczyznę wychowanego przez dobrych ludzi na dobrego człowieka. Dla Jima honor to rzecz święta, elementarna - i właśnie ta pogoń za honorem i bohaterstwem czyni go postacią tragiczną, bo to właśnie tchórzostwo, a raczej troska o własne życie przyczynia się do tego, iż nie powziął on żadnych wymaganych działań, przez co do końca życia dźwigał na barkach ciężar własnych błędów oraz skazę na tym, co uznawał za najważniejsze, czyli honorze. Wizja człowieka, którym chciał być sprawiła, że stał się marzycielem - ślepo podążał za własnymi pragnieniami.     


Muszę przyznać, że czytanie tej powieści nie było dla mnie proste. Lord Jim to dzieło trudne w odbiorze, ale z pewnością warte powziętego trudu. Szczerze mówiąc, chyba nawet Idiotę Dostojewskiego czytało mi się łatwiej i z pewnością szybciej. Tej książki nie da się przekartkować, przeskanować wzrokiem - jak to mawiała moja nauczycielka ze Szkoły Języków. Tu potrzeba czasu, aktywnego myślenia i refleksji, więc jeżeli nie masz tego pierwszego, to nie zabieraj się za Lorda Jima, bo to nie miałoby sensu.  Są powieści, które można przeczytać w dwie godziny, a są i takie, na które czasami trzeba poświęcić nawet i dwa tygodnie, by zrozumieć treść - tutaj jest to przypadek drugi. 


,,Iść za marzeniem i znowu iść za marzeniem, i tak zawsze aż do końca."


Zaskoczyła mnie forma powieści - mamy tutaj wiele narratorów, czyli wiele punktów widzenia. Brak chronologii wcale nie komplikuje odbioru, ponieważ fabuła jest przejrzysta i klarowna. Podczas czytania niejednokrotnie możemy natknąć się na pytania kierowane bezpośrednio do nas - czytelników, a brak odpowiedzi wzmacnia ich sens istnienia. Jeżeli chodzi o wydanie tej powieści, to jestem pod ogromnym wrażeniem. Piękne odcienie, ciekawy koncept oraz wykonanie: u dołu śliska okładka, u góry matowa. Osoba odpowiadająca za grafikę zdecydowanie zasługuje na pochwałę.

ocena: 9/10 


Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu MG

środa, 13 kwietnia 2016

26. Pieśń Shannary, Terry Brooks

Terry Brooks to amerykański autor mający na swoim koncie wiele udanych książek i serii, powstałych na podstawie filmów, jak i tych, które same trafiły na ekrany. Zajmuje się on high fantasy, czyli pododmianą gatunku fantastyki, gdzie akcja toczy się w całkowicie wymyślonym świecie, który może być również równoległym do naszego. Choć brzmi to dosyć poważnie, to w Pieśni Shannary króluje lekkość pióra. Autor perfekcyjnie lawiruje w rzeczywistości bohaterów, tak innej od naszej.   



Pradawne zło przebudziło się w zupełnie nowej postaci. Druid Allanon wraz z kilkoma śmiałkami wyrusza w podróż, by powstrzymać okrutne siły. Towarzyszy mu Brin, dziewczyna obdarzona elfimi mocami oraz jej przyjaciel Rone Leah, książe pragnący dowieść własnej wartości. Zapewne część z was w tym momencie pomyślała sobie, że to dosyć schematyczny przepis na książkę z gatunku fantastyki, ale uwierzcie mi - znajdziecie tu wiele nieszablonowości, a całą historię można określić słowem: fantastyczna i nie mam tu na myśli gatunku. Tak jak wspominałam na początku, Pieśń Shannary to fantastyka z krwi i kości, ale napisana w sposób lekki i przejrzysty. Plastyczne, bogate opisy świata stworzonego przez autora oczywiście są obecne, lecz w żaden sposób nie wpływają negatywnie na lekturę. Rzadko kiedy zdarza się, by opisy były silną stroną książki i dlatego Pieśń Shannary pod tym względem przegania większość pozycji z tego samego gatunku. 

Terry Brooks stworzył magiczny świat na miarę tolkienowskiego Śródziemia. Byłam i wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem tej książki. Trylogia Miecz Shannary w ekspresowym tempie stały się jedną z moich ulubionych serii z gatunku fantastyki, a przeczytałam dopiero jedną część i to w dodatku ostatnią. Na szczęście historia została stworzona w taki sposób, że zaczynając od końca prawie tego nie odczuwałam. Z poprzednich części (Miecz Shannary oraz Kamienie Elfów) pojawiają się tylko krótkie wzmianki. Akcja głównie skupia się na losach Druida Allanona, Brin oraz Rone'a Leah. Jednocześnie czytelnik podąża śladami młodszego brata Brin - Jaira, który przeżyw niemniej niesamowite przygody. Jair od początku zdobył moją sympatię i dlatego z większą radością śledziłam jego losy. Kolejną postacią, którą szczególnie polubiłam był Krzywulec - zuchwały gnom tropiciel obdarzony ciętym językiem i specyficznym charakterem. Warto wspomnieć również o Brin - podziwiałam jej odwagę i oddanie. Choć przedstawiona historia sięga daleko poza granice rzeczywistości, to mogłam się z nią utożsamić. Autor przygotował dla czytelnika istną mozaikę bohaterów i istot oraz obdarzył ich nietuzinkowym charakterem. Bardzo przypadł mi do gustu również humor jaki panuje w książce. Po high fantasy raczej nie mogłam się spodziewać zabawnych dialogów, a jednak się pojawiły. 



Imponującym faktem jest, iż cykl Shannary składa się z 25 książek. Autor rozbudował świat Czterech Krain i tchnął życie w swoje dzieło. Jak sama nazwa mówi, świat stworzony przez Brooksa składa się z czterech krain, których nazwy pochodzą od położenia: Nordlandii, Eastlandii, Sudlandii i Westlandii. Każda kraina jest zamieszkała przez inną rasę. Sudlandia jest zamieszkana głównie przez ludzi, Westlandia przez Elfy, Eastlandia jest podzielona przez krasnoludy i gnomy, którzy prowadzą ze sobą starcia, z kolei Nordlandia należy do Trolli. Terry Brooks nadał każdej rasie indywidualne cechy, atrybuty oraz styl bycia.  Świat, który zastajemy w Pieśni Shannary chyli się ku końcowi. Potężne siły zła odrodziły się, by zgładzić z ziemi wszystkie istnienia. Upiory Mord, utkane z ciemności wypełzły z mroku, by przejąć kontrolę nad światem i tylko jedna osoba może je powstrzymać. Kto? Tego przekonacie się sięgając po tę powieść.    


Czytając opinie na temat poprzednich tomów, jak i całej trylogii Miecz Shannary byłam niesamowicie zaskoczona... w negatywny sposób. Wiele osób wypowiada się krytycznie, ciska gromy na styl autora - to, że raz mamy wartką akcję, za chwilę totalną nudę. W ostatniej części tego nie zauważyłam. Oczywiście jak w każdej powieści pojawiały się momenty mniej porywające, ale w moim odczuciu w Pieśni Shannary Terry Brooks zachował równowagę i choć fabuła nie jest niepowtarzalna, bo tego typu historię o grupce śmiałków ratujących świat można często spotkać w fantastyce czy science fiction, to ostatnią część trylogii oceniam bardzo pozytywnie. Nie zostałam zanudzona przez rozlazłe opisy przyrody i nie zostałam przytłoczona przez nadmiar akcji, a sięgnięcie po poprzednie tomy trylogii stało się moim priorytetem. 

ocena: 8/10


Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Replika!

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Kreatywny tag książkowy


Cześć wszystkim. Przychodzę dzisiaj do Was z tagiem, do którego zostałam nominowana przez Paulinę z bloga naksiazki.blogspot.com . Tak samo jak w przypadku poprzedniego tagu, byłam na tyle bezczelna, by podkraść grafikę. Mam nadzieję, że nikt nie będzie na mnie o to zły. 

1. Książka, w której bohater ma kolorowe włosy. 
Dosyć trudne pytanie. Rzadko kiedy zwracam większą uwagę na to, jaki kolor włosów mają bohaterowie w książkach. W tym momencie nasuwa mi się Effie Trinket z Igrzysk Śmierci. Oryginalna postać lubiąca niecodzienne kreacje oraz dla której włosy były czymś w rodzaju części garderoby (co prawda, głównie nosiła peruki, ale ciii).

2. Książka, w której główny bohater potrafi śpiewać lub grać na jakimś instrumencie. 
Deidre, główna bohaterka książki Lament: Intryga Królowej Elfów autorstwa Maggie Stiefvater. Była ona niesamowicie utalentowaną harfistką i właściwie tyle mogę o niej powiedzieć, ponieważ przeczytałam jakieś dwadzieścia stron tej książki, ale na pewno do niej wrócę. 


3. Książka, w której główny bohater się nie zakochał. 
No to pytanie, to jest chyba hit tego tagu, ponieważ zapewne większość z was wie, jak trudno o książkę, gdzie nie ma wątku miłosnego. Niestety, z książek, które aktualnie czytam nie jestem w stanie wymienić żadnej takowej, więc niech to będzie książka z mojego dzieciństwa, czyli Najdziwniejsza Przyjaciółka E. M. Mukoid.  

4. Książka, która jest oparta na motywie baśni lub bajki. 
Słyszałam, że Saga Księżycowa autorstwa Marissy Meyer jest oparta na baśniach. Słyszałam, bo jeszcze nie czytałam. 

5. Książka, w której główny bohater/bohaterka jest buntownikiem. 
Mare z Czerwonej Królowej. Katniss z Igrzysk Śmierci. Tris z Niezgodnej. Wszystkie walczyły o lepsze jutro, próbowały zmienić ustrój polityczny i ofiarować wolność. Swego rodzaju buntownikiem jest również Sutter z Cudowne tu i teraz, który dorosłemu życiu stanowczo mówił nie, dziękuję. Wymienię tutaj jeszcze królową Cecylię z portretu literackiego wykonanego przez Janinę Lesiak, która była cichą buntowniczką trzymaną w garści dynastii. 

6. Książka, w której główny bohater ma dziwne imię. 
Pamiętam, gdy czytałam serię Błękitnokrwiści autorstwa Melissy De La Cruz, to imię głównej bohaterki zawsze mnie dziwiło. Shuyler. Raczej takie niespotykane. Następnie Saba z Kronik Czerwonej Pustyni. Zawsze kojarzyło mi się z imieniem dla psa. Ah, no i tak - Aoife z Żelaznego Cierniu Caitlin Kittredge. To mi się po prostu z niczym nie kojarzy. 

7. Książka o skomplikowanym tytule. 
Tak samo jak Paulina, wymienię tu Silmarillion Tolkiena.

8. Książka, która opowiada o kosmosie lub akcja dzieje się w nim. 
Blask spod pióra Amy Kathleen Ryan. Mam tę książkę na półce i czeka na przeczytanie. 


9. Książka, po której postanowiłeś zmienić się na lepsze.
Dziewczyna z Pomarańczami. Osoby, które czytały moją recenzję tej książki na pewno wiedzą o co chodzi. Ta książka po prostu mnie zmiażdżyła. Nawet nie samo jej wykonanie, ale przede wszystkim fabuła, myśli oraz to ogromne pragnienie życia. Po przeczytaniu tej książki naprawdę zmieniłam się na lepsze, zaczęłam bardziej cieszyć się życiem, korzystać z niego, doceniać. Wszystkim polecam tę książeczkę. 

Bardzo dziękuję za nominację, a sama nie nominuję nikogo ponieważ wydaje mi się, że jestem jedną z nielicznych osób w blogosferze, które nie wykonywały tego tagu. Pozdrawiam!

czwartek, 7 kwietnia 2016

25. Odkąd Cię nie ma, Morgan Matson

Emily i Sloane to najlepsze przyjaciółki - tak zwane papużki nierozłączki. Choć diametralnie się różnią, łączy ich niesamowicie silna więź. Emily to wycofana, bardzo nieśmiała dziewczyna,  stroniąca od szaleństw i dobrej zabawy. Jej rodzice tworzą sztuki teatralne, a młodszego brata należy szukać w górze. Z łatwością można spostrzec, że stanowi przeciwieństwo rozrywkowej i pewnej siebie Sloane, dziewczyny wywodzącej się z bogatego, ale często zmienianego domu, z rodziny, gdzie nikt nie pyta nikogo co słychać?, jak było w szkole?. Powszechnie lubiana, popularna dziewczyna potrafiąca niejednemu chłopakowi zawrócić w głowie, tchnęła życie w Emily, dla której jej osoba stała się sensem życia. Pomimo różnic dziewczyny spędzają ze sobą każdą wolną chwilę, wszystko robią razem, wszędzie chodzą razem. Życie niepewnej Emily wywraca się do góry nogami, gdy Sloane nagle znika. Przestaje odbierać telefon, odpisywać na wiadomości; nikt nie wie, co się stało z nią i jej rodziną. Jednak Sloane nie zostawia Emily z niczym. Dziewczyna wkrótce otrzymuje tajemniczą listę, z czynnościami, które ma wykonać, aby ją odnaleźć.  Początkowo Emily nie potrafi się odnaleźć w świecie bez Sloane, lecz misterna lista powoli przywraca ją do życia, a nawet co więcej - zupełnie je odmienia.


Pióro Morgan Matson w ekstremalnym tempie przeniosło mnie w letni czas. Wręcz fizycznie potrafiło się odczuć klimat wakacji, ciepłych wieczorów oraz zapach świeżo skoszonej trawy. Powieść zmieniała się wraz z główną bohaterką - początkowo nudnawa, dołująca, później pełna niespodzianek i życia. Odkąd Cię nie ma to książka przede wszystkim o przemianie człowieka, o przyjaźni i szukaniu samego siebie. Bo w gruncie rzeczy, Emily nie poszukiwała Sloane, lecz siebie. Przyzwyczaiła się do bycia cieniem swojej najlepszej przyjaciółki, do tego, że jej osoba nie była zauważana jako indywiduum, lecz część czegoś. Kim była Emily, gdy nie była tą co ciągle włóczy się ze Sloane? Na to pytanie musiała sobie odpowiedzieć przede wszystkim główna bohaterka  trzeciej powieści amerykańskiej autorki, Morgan Matson. 

,,Myślę, że nie trzeba zrobić czegoś wielkiego, by wykazać się odwagą. To drobne gesty są najtrudniejsze."

Początkowo postać Emily strasznie mnie irytowała. Przypominała zagubioną owieczkę, którą w rzeczywistości była. Autorce udało się trafnie przedstawić uczucia oraz cechy charakteru głównej bohaterki - jej niepewność, powściągliwość, bojaźliwość oraz fakt, iż samą siebie uważała za nikogo więcej, poza byciem przyjaciółką Sloane, co dla Emily było osiągnięciem życia. Nie miała innych przyjaciół, a jej życie krążyło wokół Sloane, jak Ziemia wokół Słońca. Miejscami ten fakt był ogromnie irytujący. Emily zbyt mocno idealizowała swoją przyjaciółkę, momentami wręcz gloryfikowała. Z perspektywy czytelnika, można było spostrzec, że Sloane wcale nie była taka wspaniała i cudowna, jak była przedstawiana. 

Przemiana głównej bohaterki odbywała się stopniowo - powoli, ale w sposób zauważalny. I wiecie co? Był to ogromnie przyjemny widok. Emily niczym brzydkie kaczątko, powolutku stawała się pięknym łabędziem i nie mam tu na myśli fizycznych aspektów jej osoby. Za pomocą tajemniczej listy od Sloane, odkrywała samą siebie, efektywnie przesuwała poprzeczkę własnego charakteru coraz dalej, aż w końcu udało jej się zdobyć odwagę. Ogromnie spodobał mi się pewien element, pojawiający się w książce: Emily mówi, że postać w sztuce jej rodziców na początku jest wzorowana na jej osobie, ale później już nie - bo staje się odważna i pewna siebie. To chyba jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie pojawiają się w tej historii, a przynajmniej dla mnie.


Dzięki tajemniczej liście Emily udaje się ułożyć własne życie, stworzyć świat bez Sloane. Zdobywa pracę, nowych ciekawych przyjaciół oraz... zakochuje się. Z szarej myszki staje się osobą, która mówi ja to zrobię!, która potrafi korzystać z życia. Warto przejść przez początkową nudę, by w pełni poznać tę historię. Choć nie ma tu szalonych zwrotów i pędzącej na złamanie karku akcji, to jest to powieść dynamiczna, tak samo jak jej główna bohaterka. 

ocena: 8,5/10

sobota, 2 kwietnia 2016

24. Lato koloru wiśni, Carina Bartsch

Nigdy bym nie przypuszczała, że love story może być tak fajne. A zwłaszcza love story, które wyszło spod pióra niemieckiego autora. Zawsze do wszystkiego, co niemieckie podchodziłam z ogromnym dystansem, a wręcz broniłam się przed tym. Po wielu latach nauki tego języka nie umiem prawie nic. Dopiero książka przekonała mnie, że Niemcy wcale nie oznaczają czegoś złego. A przynajmniej jeżeli chodzi o literaturę. Kwiecień przywitałam z tą książką, którą zakończyłam wczoraj. 500 stron, a nawet nie wiem kiedy to minęło. 

Czy dałabyś drugą szansę swojej pierwszej miłości? 

Mówi się, że pierwsza miłość nie rdzewieje - coś w tym jest, ale jeżeli mamy na myśli taką prawdziwą miłość, a nie pierwsze lepsze zauroczenie. Sentyment pozostaje, choćbyśmy nie wiadomo jak bardzo starali się, by tak nie było. O tym doskonale przekonuje się Emely, dwudziestotrzyletnia studentka literaturoznawstwa mieszkająca w Berlinie, gdy na jej drodze staje dawna miłość - Elyas. Emely broni się, jak może przed miłoscią z przeszłości, a jej uwagę przyciąga Luca - tajemniczy chłopak, z którym wymienia e-maile.

Proste wydania zawsze przyciągają moje spojrzenie - lubię minimalizm i uważam, że za pomocą mniej można pokazać więcej. Lato koloru wiśni to książka, która jest piękna zewnętrznie i wewnętrznie. Nie jest to typowe love story, ale pełna dobrego humoru, lekka opowieść o uczuciu, które połączyło dwójkę ludzi po raz drugi. Jeżeli chodzi o przedział wiekowy, ta książka jest idealna dla mnie. Tak samo jak bohaterowie tej historii jestem studentką i powoli wkraczam w dorosłe życie - dorosłe, takie z krwi i kości, także z przyjemnością zgłębiałam ich losy. Pozytywnym faktem, była również lokalizacja akcji - nie sądziłam, że Niemcy, Berlin mogą być tak fajnie przedstawione. Naprawdę teraz dziwię się samej sobie, że żyłam w takiej nieuzasadnionej awersji do tego kraju. Autorka okazała się być niezwykle dobra w swoim fachu, skoro przekonała mnie do Niemiec. Aż mam ochotę jej pogratulować. Poza tym, kreacja bohaterów wyszła jej genialnie. Uwielbiam ich humor, styl bycia oraz to, że każdy z nich jest inny. Co prawda, jeżeli chodzi o bohaterów drugoplanowych, ewidentnie widać, że nie poświeciła im zbyt dużej porcji uwagi, ale pierwszoplanowcy to klasa sama w sobie. Moje uczucia co do Emely, Elyasa oraz Alex zmieniały się i formowały na nowo podczas tej 500-stronicowej lektury. Jak początkowo uwielbiałam Emely i nie lubiłam Elyasa, tak przy końcu było na odwrót. Co do postaci Alex - przyjaciółki Emely i siostry Elyasa, to mam mieszane odczucia od prawie początku. Ogólnie polubiłam jej charakter, taka zabawna, pozytywna osóbka, ale jednocześnie irytował mnie fakt, iż niejednokrotnie wykorzystywała Emely, by osiągnąć własne cele. Szczególnie mnie to irytowało, gdyż z drugiej strony czegoś takiego nie było. 

- Nie jestem pesymistką - stwierdziłam - Po prostu myślę realnie.
- Czy to nie to samo?

Choć sam pomysł na powieść wydaje się być pospolity, to uwierzcie mi, że Lato koloru wiśni to coś zupełnie innego, nietypowego. Relacje Emely i Elyasa przypominały pojedynek, a nie miłosny taniec. Z przyjemnością czytałam ich potyczki słowne oraz niejednokrotnie autorce udało się mnie doprowadzić do śmiechu - a to mi się z natury nie zdarza podczas czytania. Jak już wcześniej wspominałam, humor w tej książce jest obłędny - pełen ironii, sarkazmu. Czuć chemię między głównymi bohaterami, miejscami powietrze aż szkli się od emocji.  Z pewnością po tej książce spodziewałam się czegoś całkiem innego - typowego romansidła, a tu dostałam niesamowicie pozytywną, lekką historyjkę z bohaterami obdarzonymi ciętym językiem i obłędnym poczuciem humoru - tak wiem, powtarzam się i robię to celowo. 

Carina Bartsch sprytnie poprowadziła akcję powieści, tak że zakończenie pierwszego tomu wgniotło mnie w podłogę i koniecznie muszę sięgnąć po Zimę koloru turkusu - i zapewne nie tylko ja znalazłam się w takim stanie po Lecie koloru wiśni. Zdecydowanie książkę oceniam jak najbardziej na plus i z czystym sercem mogę Wam ją polecić. Przez pierwsze sto stron nie mogłam się całkowicie przenieść do świata bohaterów, ale gdy tylko Lato koloru wiśni mnie wessało, tak do samego końca nie mogłam się oderwać od tej pozornie zwykłej historii. Po raz kolejny muszę podziękować blogosferze za zaprezentowanie mi tej książki, bo to dzięki Wam poznałam losy Emely i Elyasa.        

ocena: 9/10